MIECZYSŁAW SZYMKOWIAK „ZA CENĘ ŻYCIA”
Stolica 1959 nr 48001 (1), nr 48003 (2), nr 49 (3), nr 51-52 (4) , 1960 nr 1 (5), nr 2 (6), nr 4 (7), nr 5 (8).
Stolica 1977 nr 50 – wspomnienia Czesława Pawłowskiego
MIECZYSŁAW SZYMKOWIAK
WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU (1)
ZA CENĘ ŻYCIA
Zaczęło się na Polu Mokotowskim.
Pole Mokotowskie — olbrzymia płaszczyzna oddzielona szeregiem smukłych topoli od terenów byłych wyścigów konnych, a na zachodzie bezkreśnie sięgająca niemal horyzontu; od północy Wawelska i od południa Rakowiecka wyznaczały jej granice. Takim zachowało się w pamięci sprzed lat dwudziestu kilku. Dziś zadrzewione, pełne baraków, poprzecinane ulicami, obudowane, zmalało i niewiele przypomina miejsce, na którym przeżywało się ongiś niecodzienne emocje i wzruszenia.
Przed przeszło pięćdziesięciu laty nasi ojcowie, wówczas jeszcze młodzi ludzie, entuzjazmowali się pierwszymi w Warszawie pokazami lotniczymi. To była sensacja!
W dwadzieścia kilka lat później na tym samym polu przeżywało się, z zapartym w chłopięcej piersi tchem, triumfy Żwirki i Wigury, a potem Bajana, Plonczyńskiego w challenge’u. Stąd Hynek, Burzyński i Janusz startowali po zwycięstwa w zawodach balonów o puchar Gordon Bennetta. Tu miały miejsce oszałamiające pokazy akrobacji lotniczej w wykonaniu krajowych i zagranicznych asów pilotażu. Tu witało się gorąco samotnego zdobywcę Atlantyku na miniaturowej RWA 5 — kpt Skarżyńskiego i braci Adamowiczów. Tu organizowano atrakcyjną gymkhanę, w czasie której samochody wyczyniały salta, skoki, jechały przez wodę i płomienie.
Tu, w czasie narodowych biegów na przełaj, Janusz Kusociński staczał homeryckie boje z Petkiewiczem, a w kilka lat później z własną niemocą.
Tu szlachetny fanatyk, bohaterski inżynier Kocjan, skupiał młodzież przy zawodach modeli latających i przy pracy w warsztatach konstrukcyjnych.
To był bardzo usportowiony teren.
Na jego peryferiach codziennie odbywały się dziesiątki meczów piłkarskich. Spotykali się tu chłopcy i z centrum miasta i z Ochoty, Okęcia, Woli, Mokotowa. Rakowca, Kolonii Staszica. Kopali piłkę synowie rodzin pochodzących z bardzo różnych sfer ówczesnego społeczeństwa. Biedni i bogaci. Już pracujący oraz studenci i uczniacy. Bo sport, a zwłaszcza piłka nożna, jest na wskroś demokratyczny. Na nic protekcja, stosunki, koligacje. Tu potrzebne były i są zdolności, talent i systematyczna praca.
Dziwna rzecz z tą piłką nożną. Opanowała swym wpływem w ciągu pierwszych trzydziestu lat naszego wieku niemal całą kulę ziemską. Rozprzestrzeniła się jak żaden inny sport na wszystkich kontynentach naszego globu. Liczy setki milionów entuzjastów i miliony czynnych piłkarzy. Są już na świecie stadiony — giganty (Maracana w Rio de Janeiro o pojemności 200 000 widzów), a tych po 100 000 liczy się na dziesiątki.
Kopali piłkę i Cezar i Medyceusze i Albert Camus. (Słowo daję, że był to świetny bramkarz — sam się tym szczyci zresztą jeszcze dziś).
Dlaczego tak jest? Czym wytłumaczyć jej nieporównywalną atrakcyjność, stale wzrastający zasięg i popularność?
Zostawmy te zagadnienie socjologom, psychologom i naukowcom z zakresu kultury i fizycznej.
Sami zaś przejdźmy do tematu niewątpliwie wiążącego się z powyższym. Jego treść jest pasjonująca i niemal nieznana. Jego tytuł: PIŁKA NOŻNA W LATACH OKUPACJI
Trudno pisać o swoich rocznikach, tak ciężko doświadczonych. We wrześniu mieliśmy od 14—20 lat. Nasze młodzieńcze plany, zamierzenia, ambicje przeciął brutalnie złowrogi cień swastyki. Przerwane studia, nauka, rozbite rodziny… Wszystko to, w pierwszych miesiącach okupacji, postawiło pokolenie Kolumbów przed nowymi trudnymi zadaniami, jakich bodaj nigdy nie bywało w naszych dziejach.
Tadeusz Dołęga Mostowicz w końcowych wierszach swej powieści pt. „Ostatnia Brygada” intuicyjnie wyczuł wartość tej młodzieży. Zapewne jednak nawet w przybliżeniu nie przypuszczał, jakim surowym będzie poddana ona egzaminom.
Trzeba było utrzymywać dom. Jakże wcześniej — niż myślano — podjąć się pracy. Zaroiło się w Warszawie od młodziutkich szklarzy, ryksiarzy, szoferów, handlarzy… Wcześnie poznawaliśmy życie. Lecz praca nie wystarczała. Większość z nas wzięła się znów do nauki. Mało tego, szybko znaleźliśmy drogę do konspiracyjnych organizacji.
To jeszcze nie wszystko —potrafiliśmy wykroić trochę czasu na sport.
I tu znów piłka nożna… Nie kameralne łatwe do ukrycia dziedziny sportu, lecz właśnie ta, wymagająca większych przestrzeni, trudniejsza do ukrycia — okazała się najbardziej żywotna i prężna w mroczny czas okupacyjnej nocy.
Piłkarze, tak zawodnicy jak i działacze, wykazali największy hart, upór i zdolności organizacyjne. Fanatycznie rozmiłowani futboliści, mimo wyraźnego zakazu działalności sportowej wydanego przez hitlerowców, po trafili w czasie okupacji potrafili zorganizować i przeprowadzić nielegalne mistrzostwa „miasta nigdy niepokonanego”.
Jak wspomnieliśmy na wstępie — zaczęło się na Polu Mokotowskim.
Klub Błysk, grupujący młodzież kolonii Staszica i okolic Politechniki wyszedł pierwszy z piłką na przestronne pole w kwietniu 1940 roku. Po kilku tygodniach pojawiło się kilka dalszych zespołów. Parę konferencji bynajmniej nie na szczycie, lecz u podnóża pobliskich drzew — i w maju rozpoczął się pierwszy turniej „przy kopcu”. Wzięło w nim udział 8 drużyn: Błysk, Szczerbiec (kpt. Mieczysław Turkawka — obok Błysku jeden z inicjatorów turnieju), Placówka, Żagiew, Varsovia, Continental, (nazwy ósmego zespołu nie pamiętam — przyp. aut.), Berberys. Grali w nich chłopcy ze Śródmieścia, Ochoty. Woli, Mokotowa, Kolonu Staszica. Okęcia i Powiśla. Grali przyszli męczennicy Oświęcimia i egzekucji ulicznych, bohaterowie „Parasola”’, „Zośki” i barykad warszawskich.
Mimo wszystkich trudności i okropności okupacyjnego życia znaleźli czas, chęć i siły, aby odprężyć i zahartować się duchowo i fizycznie oraz znaleźć nieco przyjemności w tym ciężkim okresie życia. Młodość ma swoje prawa również do rozrywki. Większość z nich nie chodziła do kin, teatrów, prowadzonych przez okupanta i jego sługusów („tylko świnie siedzą w kinie”) — sport więc — obok innych celów — miał wypełnić i tę lukę.
Mecze odbywały się niemal na środku Pola Mokotowskiego, może nieco bliżej ulicy Wawelskiej niż Rakowieckiej. Początkowo zamiast bramek były tylko różne akcesoria zastępcze. Nieco później zbudowaliśmy prawidłowe słupki, połączone poprzeczkami. Przeważnie każdy zespół miał komplet jednakowych koszulek i spodenek. Nieco gorzej było z obuwiem. Niektórzy grali w specjalnie przerobionych i przystosowanych na ten cel butach. A jeden z najlepszych obrońców tego turnieju — Jankowski z Continentalu — (jeszcze tegoż roku zginął w Oświęcimiu) grał nawet boso, tylko w elastycznych nakostnikach.
Spotkania prowadzone były przez wielu znanych sędziów warszawskich. Nie wiem czy kiedykolwiek przed wojną i po wojnie mieli do czynienia z tak zdyscyplinowanymi zawodnikami i widzami.
Może tylko samym początkom piłkarstwa polskiego towarzyszyło takie wysokie morale, rycerskość, poszanowanie przeciwnika, przepisów; kontuzje, w lwiej części przypadkowe, zdarzały się niesłychanie rzadko. Co ciekawsze, wielu czołowych, znanych zawodników, którzy przed wojną czerpali niewątpliwie korzyści z piłkarstwa — teraz stało się amatorami bielszymi niż śnieg. Do uprawiania umiłowanego sportu obecnie raczej dopłacali.
Dotyczy to zresztą nie tylko pierwszego turnieju, lecz poza nielicznymi wyjątkami — całego okresu okupacji.
Ale powróćmy do turnieju. Mecze odbywały się systemem dwurundowym — każdy z każdym, mecz i rewanż. Walka o pierwszeństwo toczyła się pomiędzy Błyskiem i Placówką. Błysk pokonał dwukrotnie Placówkę 2:1, 3:0 oraz w przekonywający sposób wygrał wszystkie mecze z pozostałymi drużynami i został bezapelacyjnym zwycięzcą turnieju, którego uczestnikami byli przeważnie młodzi ludzie w wieku juniorów.
Nieznani uprzednio chłopcy w niebieskich spodenkach i żółtych koszulkach stali się szybko popularni.
Na mecze te, mimo, że już wówczas organizowano na ulicach łapanki — przychodziło po kilka tysięcy widzów. Działo się to bez radia, prasy, afiszów. Pantoflową pocztą dowiadywali się oni o terminie i miejscu spotkania.
Byliśmy zaczepiani na ulicach przez setki nieznajomych osób pytaniami — „kiedy, gdzie i z kim panowie grają mecz”. Schlebiało to, i żenowało, ale i było niebezpieczne.
We wspomnianym turnieju wzięło udział niewielu piłkarzy zrzeszonych przed wojną w klubach. Ale znaczenie tych rozgrywek było większe niżby się wydawało. Poruszyły one i budziły energię i inicjatywę doświadczonych działaczy, zaktywizowały wielu świetnych, znanych piłkarzy i drużyn.
Profesor Józef Ciszewski, jeden z najlepszych piłkarzy okresu międzywojennego, inicjator i opiekun pierwszego turnieju, redaktor Grzegorz Aleksandrowicz, Alfred Nowakowski były reprezentant, piłkarz warszawskiej Legii, późniejszy prezes WOZPN i wiceprezes PZPN, Tadeusz Szulc i Aleksander Zaranek — wytrawni długoletni działacze sportowi, Stanisław Maszner, Bronisław Romanowski, Marian Bekier — oto główni, acz nie jedyni organizatorzy konspiracyjnych mistrzostw stolicy.
W sierpniu 1940 roku zaczęły rozgrywać mecze wielkie kluby. Było to już po egzekucji w Palmirach. Istniał już Oświęcim. Klęskę Francji przeżyliśmy bardzo boleśnie. Nie straciliśmy jednak nigdy nadziei w ostateczne zwycięstwo sprawiedliwości i humanizmu nad brunatnym barbarzyństwem. Słowa poety „Tę wojnę wygrać musimy tej jesieni, tej zimy — albo za wiele lat” — stały się dla nas wprost ewangelią.
Kluby zaczęły powstawać we wszystkich dzielnicach Warszawy. Widzimy wśród nich niemal całą czołówkę okresu przedwojennego z Polonią, Warszawianką, Ursusem, Okęciem, Grochowem na czele. Początkowo niektóre z nich występowały pod innymi nazwami. I tak Polonia występowała pod firmami K. S. Pochodnia, K. S. Bimber, Czarni itp. Po jakimś czasie wrócono do dawnych tradycyjnych już nazw.
Wśród tej konspiracyjnej ligi widzimy również rewelacyjnego zwycięzcę wiosennego turnieju — Błysk.
|
WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU (2)
ZA CENĘ ŻYCIA
Mecze odbywały się początkowo, tak jak pierwszy turniej, na środku pola Mokotowskiego. Potem, gdy stało się to coraz bardziej niebezpieczne, przeniesiono mecze na jego krańce. Grano na boisku dawnego Instytutu Badań Technicznych Lotnictwa w pobliżu ulicy Wiśniowej. Były tam nawet bramki z siatkami drucianymi. Następnie na boisku 1 pułku lotniczego, opodal pętli tramwajowej przy końcu ul. Rakowieckiej.
Później znacznie rzadziej korzystano z boisk pola Mokotowskiego. Zbyt wielu Niemców mieszkało w pobliżu. Mecze odbywały się na peryferiach miasta: przy ul. Podskarbińskiej, na Okęciu, w Jelonkach, na Żoliborzu i w miejscowościach podwarszawskich.
A jak reagowali na te mecze Niemcy? Czyżby o tym nie wiedzieli?
W pierwszej fazie z pewnością nie były poinformowane o tym wyższe instancje administracyjne i policyjne. Zdarzyło się nieraz, że temu czy innemu meczowi z zainteresowaniem przyglądał się jakiś żołnierz Wehrmachtu, który może nie wiedział lub udawał, że nie wie o istniejącym zakazie. Potem, w miarę wzrostu ilości widzów, sytuacja stała się groźna.
Wśród szpiclów gestapo i volksdeutschów — nie brakowało takich, którzy znali tak piłkarzy jak i działaczy. Specjalnie wyróżniał się dość znany w Warszawie sprzed 39 roku Niemiec pochodzenia czeskiego — trener Franz Ferencz.
Nie ukrywał on bynajmniej swego prawdziwego oblicza. Dowiedział się, czy domyślał, kto może być inicjatorem rozgrywek. Zaczął grozić znajomym działaczom, a gdy trafił na właściwe ślady, groźby swe .zamieniał w bicie, groził, że w razie nie zaprzestania meczów zadenuncjuje w gestapo.
Pewnego dnia profesor Józef Ciszewski zjawił się na treningu po kilkudniowej absencji. Kolor jego twarzy był dosłownie fioletowy — tak Ferencz próbował „przekonać” profesora o konieczności rezygnacji z uprawiania sportu przez warszawską młodzież.
Nieco lepiej powiodło się działaczowi Polonii, Stanisławowi Masznerowi. Ferencz zatrzymał przejeżdżającą budę i polecił go aresztować. Dzięki szybkiej ucieczce polonista ocalał.
Te i inne represje i szykany nie odstraszały jednak ani działaczy, ani zawodników. Wzmożono tylko ostrożność. Konspiracyjny komitet prowadzący całą akcję działał nadal sprawnie, lecz niemal niewidocznie. Tylko najbardziej blisko tych spraw stojący delegaci klubów mogli domyślać się, jakie to sprężyny poruszają całą maszynerię rozgrywek, kto wyznacza terminarz meczów, ich obsadę sędziowską, teren spotkań itp..
I tak trwało to przez niemal pięć lat — aż do czasu powstania.
*
Omówiliśmy już więc nieco scenerię, nastrój, reżyserię. Przejdźmy teraz do głównych aktorów — piłkarzy. Ich wkład był bez wątpienia najbardziej istotny i najcenniejszy. Ich ryzyko — największe. Otóż i oni:
Zaczniemy od klubu od wielu lat najbardziej ulubionego przez warszawiaków, związanego ze stolicą niemal półwieczną tradycją — jest nim, rzecz jasna — Polonia. Cały dobytek materialny klubu przepadł we wrześniu. Trzeba było zaczynać od nowa.
Jesienią 1940 roku „czarne koszule” potrafiły w stosunkowo szybkim czasie zmontować silną drużynę. Składała się ona niemal w stu procentach z własnych wychowanków. Ich poziom gry i umiejętności były wysokie.
Połowa wartości drużyny z lat 1940—1942—44 starczyłaby obecnie do zapewnienia ich niezbyt fortunnym następcom znacznie lepszej pozycji w hierarchii naszego piłkarstwa.
Mimo że później w 1940 i 1941 roku poloniści występowali pod innymi nazwami, widzowie dobrze wiedzieli, kto gra w rzeczywistości.
W szeregach Polonii ujrzeliśmy przede wszystkim jednego z najlepszych piłkarzy naszego kraju Władysława Szczepaniaka. Kapitan reprezentacji narodowej dał piękny przykład. Mimo przekroczenia trzydziestki i obowiązków rodzinnych, stanął jako jeden z pierwszych na apel. Na peryferyjnych boiskach grał ten piłkarz dobrze znany na wielkich stadionach Europy. Był to jakby żywy symbol i przypomnienie lepszych czasów naszego piłkarstwa. Dobrze pamiętano wielkie sukcesy naszej reprezentacji, których współautorem był piłkarz Polonii. Przecież jeszcze przed niespełna rokiem prowadził on reprezentację Polski do sensacyjnego zwycięstwa nad wicemistrzem świata — Węgrami 4:2. Nic więc dziwnego, że teraz młodzi chłopcy z zapartym tchem śledzili jego grę — był dla nich wzorem i przykładem.
I piękną nagrodą losu było to, że mógł pan Władysław w siedem lat później prowadzić drużynę z orłami na piersiach do pierwszych spotkań międzypaństwowych po wojnie.
Rok 1943. Na boisku przy ul. Podskarbińskiej grają Polonia — Olimpia, Wynik brzmiał 4:2 (3:2).
Wraz z nim występowali wówczas m. in. świetny środkowy napastnik, bardzo skuteczny przebojowiec i strzelec Zenon Odrąwąż, w bramce grał Lecz, partnerem Szczepaniaka w obronie był — wielkie nadzieje rokujący Gierwatowski, w pomocy na środku Brzozowski (później wielokrotny reprezentant Polski, obecnie trener), na bocznych pozycjach Wolańczyk (stracił rękę w powstaniu), Dzierzbicki (zginął w obozie). W linii ataku oprócz Odrowąża grali: Woźniak, Matusik (zginął w Oświęcimiu), Hautea i inni.
WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU (3)
ZA CENĘ ŻYCIA
Polonia była zespołem o najlepszym wyszkoleniu technicznym i znakomitej defensywie.
Największym rywalem czarnych koszul w tych czasach byl Grochów. Grało tam wielu utalentowanych piłkarzy: bramkarz Burkacki — a później Borucz, obrońcy: bracia Tomasiewicze i Zieliński, pomocnicy:Krzymowski. Goslawski, Kopeć, Ostrowski, napastnicy: bracia Izydorczak, Szulc, Szmoll — dziś trener Sokoła w Nowym Jorku, Ostrowski. Przed wojną grali oni w klubach A-klasowych, działających raczej na Pradze, jak AZS, CWS, PWATT – teraz połączeni w zespól stanowili jeden z najlepszych klubów Warszawy niemal przez cały czas okupacji.
Warszawianka, która w ostatnich latach przed wojną żyła głównie z „importu”, nie potrafiła zmobilizować odpowiednio silnego składu. Jej przedwojenni ligowcy wrócili przeważnie do swych rodzinnych miast.
Barwy czerwono-białe reprezentowali więc przeważnie rezerwowi gracze pod wodzą Sochana i braci Czapskich, wzmocnieni zawodnikami PZL i Okęcia.
Ten ostatni klub, dzięki niestrudzonej działalności Aleksandra Zaranka, przejął hegemonię w południowo-zachodniej części Warszawy i z czasem — po rozwiązaniu się Warszawianki — przygarnął większą część jej piłkarzy. W barwach Okęcia grało wielu znanych sprzed wojny zawodników, jak bramkarze Fr. Głowacki (świetny reprezentacyjny hokeista i piłkarz), Pisarski (brat znanego pięściarza), obrońca Napiórkowski, napastnicy: b. reprezentant Wypijewski, Zbroja oraz bardzo obiecujące młode wielkie talenty — Skaryszewski i Cymerman.
Mocny zespół sformował Ursus. Tuż przed wojną był on bezkonkurencyjnym liderem ligi okręgowej, a to już mówi wiele. Klub ten skupiał piłkarzy z zachodnich dzielnic Warszawy. W jego szeregach znajdowali się bardzo uzdolnieni piłkarze, jak Świcarz, Gedrowicz. Halacz, Krzykała, Rzewnicki.
W finale pucharu jesiennego Grochów pokonał Ursus 2:1.
Ówczesną elitę stołeczną uzupełniały jeszcze — silny klub praski Fala oraz Osiedle (Koło) kierowane przez E. Brzozowskiego, gdzie grali: Brzozowski, Przybysz, piłkarz ligowej Polonii sprzed wojny, Gam- aj, Kondracki, Pariaszewski, dalej klub Korona (skupiająca piłkarzy Skry) oraz dwa zespoły z południowej części miasta (Wir z Mokotowa i Błysk z kolonii Staszica — przyjaźni sąsiedzi przez szeroką miedzę Pola Mokotowskiego).
*
Błysk różnił się dość zasadniczo od pozostałych klubów. W tamtych grali w większości piłkarze znani i zrzeszeni przed wojną. W Błysku, poza 2, 3 wyjątkami, zespół stanowili młodzi, 16 — 19-letni uczniowie, nie grający uprzednio w klubach.
Warto zatrzymać się nieco i przypatrzeć tym chłopcom. Są może nietypowi dla klubów podziemnej ligi warszawskiej, choć ich umiejętności techniczne wywołują uznanie — są natomiast bardzo typowi dla swego pokolenia. Tworzyli zgraną, utalentowaną paczkę już na kilka lat przed wojną. Pewnego dnia ówczesny wiceprezes Polonii Stanisław Frenkiel, który miał nieszczęście mieszkać z niektórymi z nich w jednym domu, czy to w trosce o całość swoich szyb, czy też myśląc o zasileniu kadr swego klubu, zawiózł pięciu chłopców na Konwiktorską i oddał w ręce trenerów. Jednak przejazdy z Filtrowej, Sędziowskiej, Wawelskiej na boisko Polonii zabierały uczniakom zbyt dużo czasu. Ponadto rygor klubowy im nie odpowiadał, a poza tym obowiązywała solidarność z pozostałymi kolegami. Mimo więc widoków na zrobienie tzw. kariery piłkarskiej, po kilku tygodniach dali spokój. I tak powstał Błysk
Poza zapoczątkowaniem nielegalnych meczów, Błysk nie odegrał pierwszoplanowej roli w ówczesnym piłkarstwie warszawskim, choć takie rezultaty jak 1:1 z Grochowem, 2:3 z Polonią i 0:1 z Warszawianką uzyskane w 1940 roku przez zespół, którego przeciętna wieku wynosiła 18 lat, zasługują z pewnością na uznanie i zwróciły nań uwagę fachowców.
Błysk cieszył się wśród młodzieży dużą popularnością. Dzięki temu klub posiadał trzy pełne drużyny z licznymi rezerwami. Błysk wydał również wielu dobrych piłkarzy grających później w Marymoncie i w Polonii. Np. L. Szczawiński oraz szereg znanych dziś działaczy sportowych. Oto tylko kilka nazwisk: Leszek Rylski — sekretarz generalny PZPN, członek Komitetu Wykonawczego Europejskiej Unii Piłkarskiej, Stefan Koziarski, sekretarz generalny WOZPN, Jan Wróbel — kierownik komisji gier PZPN. W jego szeregach wykazywał nieprzeciętne zdolności piłkarskie młody poeta ze zgrupowania „Sztuka i Naród” — Wojciech Mencel. Próbował swych sił w roli bramkarza znany dziś aktor i reżyser Andrzej Łapicki, z powodzeniem wypełniał obowiązki pomocnika Maciej Weber — dziś poważny docent, doktor medycyny, dyrektor Kliniki Zdrowia Człowieka.
Niestety, jakże wielu nie doczekało chwili wyzwolenia. Począwszy już od 1940 roku walka z okupantem powodowała w Błysku corocznie nowe bolesne wyrwy.
Pierwszym kamieniem rzuconym na szaniec był świetny bramkarz Ryszard Skulicz. Osaczony w swym mieszkaniu przez gestapo, po półgodzinnej walce, podczas której położył trupem kilku Niemców, nie dostał się żywy w ich ręce. Ostatni nabój przeznaczył dla siebie.
W rok po nim podobny los spotkał jego następcę w bramce Błysku — Janka Walickiego. Stracił życie trafiony kulą wroga podczas karkołomnej ucieczki po dachach wielopiętrowych kamienic.
Po nich przyszła nieubłagana kolej na innych. Mocno przerzedziły się szeregi młodzieńczego grona. Z końcem 1942 roku klub przestał istnieć. Część zawodników zasiliła szeregi reaktywowanego wiosną 1943 r. Marymontu.
Nie było zresztą klubu, któryby nie poniósł tragicznych strat. Największe, wprost potworne hekatomby złożyły Skra, Grochów i Okęcie. Tuż za nimi na tym smutnym wykazie idzie Błysk.
Mimo to ani na chwilę nie zaprzestano działalności sportowej.
WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU (4)
ZA CENĘ ŻYCIA
Rozgrywki w roku 1940 nie zostały dokończone. Nie zawsze dało się znaleźć „wolne” boisko. Drużyny odcięte łapankami nie mogły stawić się na miejsce. W momencie przerwania rozgrywek prowadził Grochów.
Niezależnie od tego, w sierpniu i wrześniu na boisku Polonii przy ul. Konwiktorskiej (wówczas jeszcze nie zajętym przez Niemców) odbył się drugi turniej. Wzięło w nim udział 13 zespołów podzielonych na cztery grupy. Zwycięzcami w poszczególnych grupach zostali Czarni, Bimber, Wawel, Wista. Finał rozegrany w dniu 13.9. zakończył się zwycięstwem Czarnych nad KS Bimber w stosunku 3:1. W Czarnych grali m.in. bracia Tomasiewicze, bracia Przybyłowicza, J. Twardo, Kalinowski, Kasprzak.
Podporami KS Bimber byli w większości piłkarze Polonii. Dla przyszłego kronikarza podajemy nazwy klubów, które nie zakwalifikowały się do finałowej czwórki — Arkadia, Arkadianka, Grom, Placówka, Pochodnia, Pogoń, Orlęta, Rau, Styl.W 1941 r. na Polu Mokotowskim gra stała się bardzo niebezpieczna. Pewnego majowego popołudnia kilkudziesięcioosobowy oddział lotników niemieckich otoczył grupkę 8 trenujących piłkarzy i dotkliwie ich poturbował. Dowodzący kapitan zamierzał zaaresztować cały zespól. Jednak odważne i piękne słowa prowadzącego trening profesora Ciszewskiego — nieco go zawstydziły i skonfudowały. Rzeczywiście, nieco groteskowo wyglądało otaczanie ośmiu bardzo młodych ludzi, ubranych tylko w kostiumy sportowe, przez uzbrojony po zęby silny oddział Luftwaffe. Skończyło się na biciu, zabraniu dwóch piłek i surowym zakazie gry.
Lecz żadne zakazy niczemu nie mogły zapobiec. Przestano grać w jednym miejscu, szukano innego, bardziej bezpiecznego, lepiej ukrytego przed wzrokiem Niemców.
Boisko przy ul. Podskarbińskiej na Grochowie mimo nienajlepszej nawierzchni miało wiele zalet. Przede wszystkim było otoczone blokami domów. Leżało na przedmieściu, na które Niemcy w mniejszej liczbie niechętnie się zapuszczali. Czujki w oknach na wyższych piętrach i na skrzyżowaniach ulic sygnalizowały nadchodzące niebezpieczeństwo. Szatnie znajdowały się w krzakach, pod parkanem okalającym teren, lub w gościnnych mieszkaniach lokatorów sąsiednich kamienic.
Gdy jednak Niemcom przychodziła chęć urządzenia łapanki w tej dzielnicy — obława ich z reguły trafiała w próżnię. Zbliżanie się ich było szybko sygnalizowane. Widzowie i zawodnicy zawsze zdążyli w porę rozbiec się do bezpiecznych schronów. Gdy po jakimś czasie Niemcy odjeżdżali, na boisko wracali piłkarze i co odważniejsi widzowie. Przerwany mecz kontynuowano.
Mimo wielu trudności prowadzone są rozgrywki. Krzepną organizacyjnie kluby. Nowe wyrastają jak grzyby po deszczu. Na Żoliborzu działają AKS i Promyk, gdzie m.in. grają: późniejszy piłkarz Błysku, Marymontu, Gwardii i reprezentant Polski — Jerzy Olszewski, świetny bramkarz Witold Różycki, dziś doskonały brydżysta i dziennikarz, oraz latający globtrotter „Przekroju” i „Stolicy” — Olgierd Budrewicz. Na polu wyścigowym przy ulicy Polnej kontynuuje swą działalność młody sympatyczny klub Lechia z Wł. Koperczyńskim, Uzarowiczem, Z. Szmelterem, T. Zienkiewiczem, M. Skarzewskira, Z. Sierakowskim na czele. Bardzo niewielu z nich będzie dane dożyć do końca wojny. Na Pradze powstaje Jur. Na dolnym Mokotowie grupa młodziutkich chłopców zawiązuje drużynę pod nazwą Iskra. Wybijają się tam Ziółkowski, Okulski. Latkowski, później Walasek. Niestety, ich duże zdolności nie rozwinęły się później w takim stopniu, jak należało tego oczekiwać po pierwszych latach ich występów.
Lato tego roku przynosi znamienne w dziejach tej wojny wydarzenie. Hitlerowcy napadają na ZSRR. Teraz jesteśmy przekonani — brunatni barbarzyńcy muszą przegrać. Sytuacja w tym okresie się zaostrza. Jadą wielkie transporty na wschód. Powstają większe niż dotychczas trudności aprowizacyjne. Niełatwo jest podróżować. Te przyczyny złożyły się na to, że mistrzostw w tym roku nie przeprowadzono.
Najsilniejszym bodaj w tym czasie klubem są Czarni prowadzeni przez Borkowskiego i braci Tomasiewiczów. W ich składzie widzimy większość piłkarzy Polonii ze Szczepaniakiem, Odrowążem, Świcarzem na czele. Część polonistów gra nadal w Osiedlu (Koło), a pozostali tworzą KS Bimber.
Silnym zespołem dysponuje Okęcie posiadające w swym składzie piłkarzy rozwiązanej Warszawianki i przedwojennego PZL — był to wówczas drugi — najdalej trzeci zespół Warszawy.
Coraz bardziej intensywną działalność przejawiają piłkarze podwarszawskich miast i osiedli. Grają w Piasecznie, Żabieńcu. Mirkowie, Górze Kalwarii, Włochach, Milanówku, Gołkowie, Karczewie, Pruszkowie, Legionowie, Radości, Otwocku, Ursusie, Wołominie.
Przy końcu tego roku dochodzi do dwóch ważnych wydarzeń. Oba mają miejsce w czasie świąt Bożego Narodzenia. W mieszkaniu Alfreda Nowakowskiego przy ul. Kruczej podczas wieczerzy wigilijnej powstaje konspiracyjny Warszawski Okręgowy Związek Piłki Nożnej – W.O.Z.P.N. Inicjatorami jego byli — gospodarz, Grzegorz Aleksandrowicz, Tadeusz Szulc — Grochów, Aleksander Zaranek — Okęcie i Tomasz Jaroszyński — przedstawiciel Piaseczna Poza wymienionymi w skład komitetu weszli później Bronisław Romanowski, Stanisław Maszner (Polonia), Feliks Zieliński (Ursus), Czesław Krug (Polonia), Władysław Borowiecki (Marymont). Obsadę sędziowską spotkań stanowili oprócz wyżej wymienionych inż. Gomuliński, Gutman, mec. Krukowski, inż. Maurin, Brzostek, Wiktorek, Buśkiewicz, Lazarewicz.
Duszą i motorem całej działalności był Tadeusz Szulc. Sprawował on kierownictwo organizacyjne całości rozgrywek.
Drugim wydarzeniem dość owocnym w skutki była również wilia w mieszkaniu Stanisława Masznera. Zebrali się tam czołowi piłkarze i działacze Polonii grający dotychczas w różnych klubach. Jednomyślnie uchwalono połączenie i powrót do starej tradycyjnej nazwy.
W ostatnich dniach roku 1941 zostały utworzone dobre podstawy do działalności w roku 1942.
WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU (5)
ZA CENĘ ŻYCIA
Jest rok 1942. Po Pearl Harbour. Wojna rozciągnęła swe macki na wszystkie kontynenty. Na olbrzymich przestrzeniach Związku Rad — toczą się gigantyczne boje. Terror wzmagał się z każdym rokiem, liczba ofiar rosła w sposób zastraszający. A w sercu Polski — w Warszawie, gdzie opór był największy i najsróższe represje — odbywały się regularne mistrzostwa w piłce nożnej.
Drukowane są regulaminy rozgrywek, wydawane komunikaty, zawiadomienia i postanowienia, odbywają się zebrania, kierującego tymi rozgrywkami komitetu. Wszystko tuż obok Niemców, wbrew ich zakazom i rozporządzeniom.
Pracują w klubach ofiarni działacze. Narażają siebie, swoje rodziny, poświęcają tej sprawie cały swój wolny od zajęć czas i wysiłki.
Ale zajrzyjmy na zakonspirowane boiska. Do walki o pierwszeństwo zakwalifikowano osiem zespołów wyróżniających się w poprzednich latach tak poziomem sportowym jak i organizacyjnym. Są nimi Błysk, Fala, Okęcie, Olimpia (poprzednio Grochów), Polonia, Piaseczno, Wir i Wawel.
Jedynym nowicjuszem w tym znanym już z poprzednich lat towarzystwie jest Wawel. Klub ten skupiał 18—20 letnich piłkarzy z okolic ulicy Górczewskiej. Tam właśnie dali się poznać z jak najlepszej strony m. in. Jerzy Szularz, Zygmunt Ochmański i Fronczak, którzy po wojnie zasilili szeregi Polonii, w niemałej mierze przyczyniając się do zdobycia przez nią mistrzostwa Polski w 1946 roku. Dobry technicznie zespół, ciekawie i przyjemnie grający, okazał się w pełni godny zaliczenia do warszawskiej ligi.
Mecze o mistrzostwo są emocjonujące, gromadzą często nawet tysiące widzów. Większość z nich nie domyśla się nawet, że ogląda organizowane regularnie zawody. Czasem przerwie je jakaś pobliska akcja sabotażowa, jak np. wielki pożar materiałów pędnych przy bocznicach kolejowych dworca Wschodniego. Innym razem zawodnicy, zdążający na mecz na Okęciu, natkną się na teren obsadzony przez oddziały niemieckie, wpadną w zasadzkę. Kilku z nich uda się zbiec. Dwaj pozostali ukryją się w stercie zboża i poniosą męczeńską śmierć w płomieniach. Niemcy, bowiem bojąc się zbliżyć i sądząc, że mają do czynienia z partyzantami, podpalili zboże przy pomocy pocisków zapalających.
Walka o prymat toczy się pomiędzy „wielką trójką” — Okęciem, Olimpią (Grochów) i Polonią.
Spotkania tych zespołów cieszą się największym powodzeniem. Ich wysoki poziom, znane sprzed wojny nazwiska oraz wielu młodych obiecujących piłkarzy — odkryć okresu wojennego — oto atuty tych trzech drużyn. W ciągu dwóch lat, od 1940 roku, zaszły w nich pewne zmiany. A oto zawodnicy:
Okęcie: bramkarze — Pisarski, Głowacki, obrońcy — Żbikowski (rozstrzelany), Napiórkowski, pomocnicy — Czapski II, Sochan, Tokarski Napastnicy — Czapski I, Cymerman, Skaryszewski (rozstrzelany), Zbroja, Wypijewski.
Polonia: bramkarz — Lech. Obrońcy — Szczepaniak, Gierwatowski, Zieliński, pomocnicy — Brzozowski. Wolańczyk, Labęda, Dzierzbicki (zginął w Oświęcimiu), napastnicy — Odrowąż, Swicarz, Matusik, Twardo, (obaj zginęli w Oświęcimiu), Wożniak, Hauton, Stańczuk.
Olimpia — (Grochów) — bramkarze — Burkacki, Borucz, obrońcy — Tomasiewicz II, Ostrowski (zginął w Powstaniu), pomocnicy — Tomasiewicz I, Chybowski, Krzymowski, Gostawski I (zginął w Powstaniu). Napastnicy — Izydorzak I II (zginął w obozie), Ostrowski II (zginął w Powstaniu), Szulc, Stańczuk, Szmoll. Wujek.
Jak widać Olimpia była drużyną 3 par braterskich. W innych klubach wyróżnili się:
w Fali — Komendarczyk, Tyszka, Plewicki, Burzyński;
w Błysku — L. Szczawiński, T. Borowiecki, L. Rylski;
w Wirze — L. Ciborowski. H. Skatulski, J. Rutkowski;
w Piasecznie — Wąsiewicz I, Ruszkiewicz;
w Wawelu — wspomniani już wyżej J. Szularz I i Z. Ochmański, Syl. Nowakowski (zginął w Powstaniu);
w Koronie — A. i Z. Maruszkiewicze i Sosnowski.
Pierwsze miejsce przypadło Polonii. Pokonała ona po niezwykle zaciętych spotkaniach Olimpię 1:0 i Okęcie 3:1. Jedyny punkt straciła remisując niespodziewanie z Falą 2:2. Z resztą przeciwników poloniści rozprawili się bez trudu.
Na drugie miejsce typowano raczej zespół z Grochowa. Stało się inaczej. Okęcie niespodziewanie, acz zasłużenie, pokonało Olimpię 3:1 i zdobyło wicemistrzowski tytuł.
Niespodziewanie dobrze wypadła Fala i debiutujący Wawel. Osłabiony licznymi stratami Błysk nie odegrał żadnej roli.
A oto końcowa tabela mistrzostw Warszawy w roku 1942:
Punkty Bramki
1. Polonia | 13:1 | 25:6 |
2. Okęcie | 12:2 | 18:8 |
3. Olimpia | 10:4 | 21:6 |
4. Fala | 7:7 | 19:15 |
5. Wir | 6:8 | 12:13 |
6. Wawel | 6:8 | 15:17 |
7. Piaseczno | 2:12 | 6:29 |
8. Błysk | 0:14 | 5:27 |
Mimo wielu przeszkód, obław, łapanek odbyły się wszystkie zaplanowane mecze. Pojawiły się duże talenty Borucza, Ochmańskiego, Szularza. Z. Maraszkiewicza. Ponadto na boisku przy ulicy Podskarbińskiej odbyło się spotkanie reprezentacji prawobrzeżnej z lewobrzeżną, tzn. Warszawa — Praga, zakończone wynikiem 1:1.
Drużyny wystąpiły w następujących składach:
Warszawa: Lech, Zieliński, Gierwatowski (wszyscy Polonia), Szczawiński (Błysk), Brzozowski, Dzierzbicki (obaj Polonia), Czapski (Okęcie), Borowiecki (Błysk), Odrowąż, Matusik (obaj z Polonii), Ochmański (Wawel).
Praga: Piętka (Fala), Burzyński (Polonia, Tomasiewicz I (Grochów), Tyszko (Fala), Tomasiewicz II, Kalinowski, Ostrowski II, Izydorzak I i II Szulc, Gosławski (wszyscy Grochów).
Zawody odbyły się z całym ceremoniałem. Debiutanci w reprezentacji stolicy — L. Szczawiński, T. Borowiecki i Z. Ochmański poddani tradycyjnemu obrzędowi „chrztu”. Był to już przedsmak spotkań międzymiastowych jakie zrealizowano w roku następnym.
Nie wiem czy organizatorzy, zawodnicy, widzowie — zdawali sobie w pełni sprawę z doniosłości znaczenia rozgrywek. W ponurej atmosferze okupacji spełniały one ważną funkcję. Były dowodem prężności, nieugiętości ruchu sportowego, tężyzny młodzieży i wreszcie dostarczały tysiącom ludzi zdrowej rozrywki, tak potrzebnej nawet w najcięższych okresach życia. Małą tego ilustracją może służyć i osobiste wspomnienie autora.
Podczas jednego z meczów podszedł do mnie jeden z kolegów i przedstawił mi towarzyszącego mu masywnie zbudowanego młodego mężczyznę w wieku około 20 lat. Uścisk dłoni. Poznaliśmy się. Wówczas jego nazwisko niewiele mi mówiło. Był to Zdzisław Poradzki — „Kruszynka” — późniejszy bohater zamachu na Kutscherę, uczestnik wielu brawurowych akcji „Parasola”. Bywał dość często na naszych zawodach.
W kilka minut później na tym samym boisku poeta i kolega klubowy Wojtek Mencel poznał mnie ze swoim towarzyszem. Średniego wzrostu, chłopięcej budowy, o poważnej fizjognomii Tadeusz Borowski, poeta prozaik, publicysta, jeden z najzdolniejszych pisarzy młodego pokolenia, tragicznie i przedwcześnie zmarły, autor „Pożegnania z Marią” i „Gdziekolwiek ziemia”. Chodził on na mecze, nie tylko, lecz i sam grywał w piłkę na pozycji bramkarza, próbując z powodzeniem swych umiejętności w tym zakresie.
Tak więc na meczach piłkarskich szukali wytchnienia najdzielniejsi bojownicy zbrojnej walki z hitleryzmem i wielkie talenty naszej literatury. W kilka miesięcy potem z Tadeuszem Borowskim spotkaliśmy się ponownie… w Oświecimiu-Brzezince w „przeklętym, zapomnianym przez Boga dnie piekła” — jak pisał inny poeta.
WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU (6)
ZA CENĘ ŻYCIA
Po klęsce stalingradzkiej okupant wzmógł w 1943 r. jeszcze bardziej swój terror. Polska podziemna znalazła się na pierwszej linii frontu. Pomimo to ludziom żyjącym w tak trudnych warunkach nie brakowało energii nie tylko do nauki i udziału w nielegalnym życiu kulturalnym, ale nawet do uprawiania sportu.
Rozgrywki o mistrzostwo Warszawy w piłce nożnej są więc kontynuowane. W szeregach poszczególnych drużyn coraz więcej tworzy się bolesnych luk. Olbrzymia większość czynnych piłkarzy jest bezpośrednio zaangażowana w zbrojnej walce z okupantem. Giną w walce z bronią w ręku, w więzieniach, obozach. Nie ma zespołu, który nie poniósłby strat.
Biorąc pod uwagę ciężką sytuację konspiracyjną, Warszawski Okręgowy Związek Piłki Nożnej przeniósł rozgrywki niemal wyłącznie na peryferie stolicy i do miejscowości podwarszawskich.
Grano więc w Warszawie głównie na boiskach przy ul. Podskarbińskiej, przy ul. Opaczewskiej, na Kole, oraz w Piasecznie, Mirkowie, Zabieńcu, Jeziornie, Błoniu.
W tym miejscu musi się niewątpliwie nasunąć refleksja. Czy możliwe jest, że Niemcy o tych meczach nic nie wiedzieli? Były one dobrze zakonspirowane — to prawda. Ale jakieś wieści o nich musiały docierać do odpowiednich komórek gestapo. Z pewnością jednak nie przypuszczali oni, że odbywają się regularne mecze o mistrzostwo Warszawy. Sądzili, że od czasu do czasu grają niezorganizowane grupy młodzieży. Nie przywiązywali do tego większej wagi — mieli na wokandzie ważniejsze sprawy.
— Jak będą kopać piłkę, to nie będą się zajmować strzelaniem do nas — myśleli zapewne. Jak bardzo się mylili…
Mecze towarzyskie zaczęto rozgrywać już w połowie marca. W lokalu Stanisława Masznera przy ul. Ptasiej, opodal Hali Mirowskiej, odbywały się zebrania WOZPN, wyznaczano terminarz spotkań mistrzowskich, obsadę sędziowską, ustalano regulamin.
Nim ruszyły rozgrywki o mistrzostwo syreniego grodu, doszło do międzymiastowego spotkania Kraków — Warszawa. W tym tak ciężkim okresie piłkarze serca Polski zaprosili do siebie reprezentację podwawelskiego grodu. Wystosowano list podpisany przez kilkadziesiąt osób. Krakowianie przyjęli propozycję. W międzyczasie w warszawskim getto wybuchło powstanie.Wzmożono represje, urządzano systematyczne rewizje w pociągach jadących do Warszawy. Chciano za wszelką cenę odciąć dostawę broni do niszczonej miotaczami płomieni i minami reduty dowodzonej przez Anielewicza.
W tej sytuacji nie można się dziwić, że niektórzy piłkarze krakowscy” wyznaczeni do reprezentacji odmówili. Nie zabrakło jednak w grodzie Kraka i Wandy odważnych. Rano w Wielką Sobotę, dnia 24 kwietnia, kilkunastu młodych krakusów wyjechało na to historyczne, dziś można tak je bez przesady nazwać, spotkanie.
Po szczęśliwym przejściu przez łapanki i obławy krakowska armada przybyła do Piaseczna.
Początkowo mecz miał się odbyć w Warszawie przy ul. Podskarbińskiej. Wobec wprowadzenia w stolicy stanu oblężenia — było to jednak zbyt ryzykowne. Zdecydowano spotkanie rozegrać w Piasecznie. W pierwszy dzień Świąt odbył się tam wstępny mecz gości z reprezentacją tego miasta zasiloną piłkarzami stolicy, zakończony zwycięstwem krakusów 3:1.
Zasadniczy mecz odbył się nazajutrz.
Od wczesnego ranka koleją, kolejką, autobusem, na rowerach, przyjeżdżały tłumy wtajemniczonych warszawiaków.
Kilka tysięcy widzów zebranych wokół skromnego boiska nad Jeziorka powitało huraganem braw jedenastkę gości ubraną w tradycyjne biało – niebieskie kostiumy z herbem Krakowa na piersiach. Za chwilę w biało-czarnych dresach Polonii wbiegła reprezentacja Warszawy. Wielu widzów dziwnie długo manipulowało przy oczach…
Nic dziwnego. Był to czwarty rok okupacji. Tyle się już przeżyło… A jeszcze więcej i cięższych chwil miało dopiero nadejść…
Przed sędzią panem Bronisławem Romanowskim zespoły ustawiły się w następujących składach:
Kraków — Gołębiowski (Groble); Serafin (Cracovia) Sochacki (Kazimierz); Mordarski (Juvenia) Konopek (Zwierzyniecki) Waśko (Wisła); Giergiel, Gracz. Artur (Wisła) Cholewa, Cisowski (AKS).
Warszawa — Burkacki (Grochów); Szczepaniak, Gierwatowski (Polonia); Czapski II (Okęcie), Brzozowski, Zieliński (Polonia); Czapski I (Okęcie) Borowiecki (Marymont) Odrowąż, Swicarz (Polonia) Ochmański (Wawel).
Nieco więcej z gry miał lepszy technicznie zespół gości. Do przerwy prowadzili oni 1:0 ze strzału Giergiela. W drugiej połowie spotkania inicjatywę przejęła Warszawa. Na 10 minut przed końcem Czapski I wyrównał z rzutu wolnego.
Po meczu obydwa zespoły zasiadły przy suto zastawionym stole wielkanocnym w gościnnym lokalu prezesa KS Piasecz no pana Tomasza Jaroszyńskiego — niezwykle zasłużonego działacza WOZPN w okresie okupacji.
W składach obydwu drużyn aż rojno było od słynnych w świecie piłkarskim nazwisk. Przed wojną grali w reprezentacji Polski Szczepaniak i Artur. Po wojnie przywdziewali koszulkę z orłem na piersiach Gracz, Mordarski, Waśko, Serafin, Giergiel z Krakowa oraz Szczepaniak, Brzozowski. Swicarz i Ochmański z Warszawy. Samo to zestawienie mówi o randze i klasie spotkania. Ale ten mecz miał znaczenie nie tylko sportowe…
WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU (7)
ZA CENĘ ŻYCIA
W następną niedzielę w dniu 2 maja rozpoczęły się mistrzostwa stolicy na rok 1943.
Wzięło w nich udział dziecięć zespołów, w tym trzy pozawarszawskie: Piaseczno, Gołków, Mirków. W miejsce rozwiązanego Błysku gra Marymont., który przejął część jego zawodników, a zamiast Fali — Jutrzenka.
Klasę dla siebie stanowiła Polonia. W rozegranych spotkaniach straciła tylko jeden punkt, remisując z Marymontem 3:3.
Drugie miejsce Piaseczna zdaje się być niespodzianką. Gdy jednak wyjaśnimy, że w szeregach tej drużyny występowali piłkarze krakowscy Bator, Mordarski, Serafin, Kapa, Cholewa i Giergiel — to staje się to zupełnie zrozumiałe.
Znacznie większą rewelacją było uplasowanie się młodych zespołów Marymontu i Wawelu na trzecim i czwartym miejscu. Zeszłoroczni potentaci Olimpia i Okęcie zajęli dopiero 5 i 6 miejsca. A oto końcowa tabela mistrzostw na rok 1943:
punkty | bramki | |
1. Polonia | 17: 1 | 39:18 |
2. Piaseczno | 14:4 | 42:20 |
3. Marymont | 12:6 | 26:20 |
4. Wawel | 12:6 | 27:23 |
5. Olimpia | 11:7 | 29:22 |
6. Okęcie | 10:8 | 22:17 |
7. Gołków | 7:11 | 18:23 |
8. Wir | 6:11 | 18:12 |
9. Jutrzenka | 2:16 | 12:35 |
10. Mirków | 1:17 | 10:34 |
Na tym nie zakończyła się bynajmniej lista klubów uczestniczących w konspiracyjnych mistrzostwach. Ponadto rozgrywano turniej w klasie niższej tzw. podokręgu. Uczestniczyło w nim 20 drużyn podzielonych na dwie grupy.
A oto rezultaty:
GRUPA I:
Punkty Bramki
Dalsze miejsca zajęli: 4. Piaseczno II, 5. Warka, 6. Wir II, 7. Polonia II, 8. AKS Żoliborz, 9. Lauda, 10. Lot
GRUPA II.
Dalsze miejsca: 4. Legionowo, 5. Iskra, 6. Karczew. 7. Junak. 8. Powiślanka, 9. Gołków II, 10. Pruszków.
W finałach o mistrzostwo podokręgu spotkały się po trzy najlepsze zespoły z obu grup.
A oto wyniki finału:
1. | Korona | 10: 0 | 16: 3 |
2. | Olimpia | 7: 3 | 12: 9 |
3. | Ursus | 5: 5 | 11: 5 |
4. | Huragan | 4: 6 | 6:10 |
5. | Okęcie II | 3: 7 | 8:11 |
6. | OKS | 0:10 | 1:16 |
Pierwsze trzy zespoły awansowały do pierwszej klasy. Rozgrywki nustrzawskie klasy wyższej zastały ukończone przy końcu czerwca; klasy niżej (podokręgu) w kilka tygodni później. Niezależnie od tego odbywało się wiele spotkań towarzyskich.
W Warszawie głównym „stadionem” było boisko przy ul. Podskarbińskiej. Niejednokrotnie odbywały się tam 4 mecze pod rząd od godziny 10 do 18. Liczba widzów sięgała często 5 tysięcy. Sporo grano przy ulicy Opaczewskiej, gdzie były zbliżone warunki, tj. boisko ukryte wśród mieszkalnych bloków, oraz „na prowincji”. Wyjazdy do miejscowości podwarszawskich połączone były z całodziennym pobytem na łonie natury w otoczeniu rodzin, żon, narzeczonych, kolegów i kibiców. Sporo małżeństw skojarzyło się dzięki tym meczowo-weekendowym eskapadom.
Należy podkreślić dużą ofiarność publiczności. Często z jej inicjatywy zbierano dobrowolne – datki na sprzęt. Sypały się pieniądze, dzięki którym można było zakupić buty, kostiumy, opłacić przejazdy.
Te gościnne występy ,na wsi„, jak je wówczas nazywano, były jednak bardzo niebezpieczne. Dworce kolejowe były terenem obław. Akcje represyjne w miejscowościach podwarszawskich zdarzały się coraz częściej…
Pewnego razu drużyna Polonii jadąc na mecz do Milanówka. Zbierała się na Dworcu Głównym, który w pewnym momencie został otoczony przez Niemców. Niemal wszystkich znajdujących się w okolicy mężczyzn zatrzymano, a następnie po kilkunastu dniach wywieziono do obozów. Niemal połowę zespołu czarnych koszul aresztowano. Kilku z nich udało się nazajutrz zwolnić. Niestety nie wszystkich. M.in. Matasik i Dzierzbicki ponieśli śmierć w obozie Oświęcimskim. Mimo to mecz odbył się w zapowiadanym terminie. Po odjeździe Niemców, którym w dodatku kierownik Maszner wydarł walizkę ze sprzętem, rozpierzchnięci piłkarze zebrali się ponownie i w mocno rezerwowym składzie pojechali do Milanówka, gdzie rozegrali mecz z miejscową drużyną.
Innym razem podczas meczu Wir — Mirków w Konstancinie, gdzie w pobliżu mieszkał gubernator dystryktu Warszawskiego dr Fischer, hitlerowcy urządzili łapankę na widzów i zawodników. Do uciekających strzelano. Zabito kilka osób. Piłkarze uciekali w kostiumach, bez ubrań.
Kiedy indziej znów: podczas akcji partyzanckiej i wykolejenia pociągu w okolicach Zalesia znany piłkarz krakowski Giergiel, jadący na mecz do Warszawy, został postrzelony w obie nogi przez „Bahnsshutzów”.
Boleśnie i krwawo płacono za uprawianie umiłowanego sportu. Wyjazdy te tworzyły jednak braterską więź między piłkarzami, stanowiły nieliczne jaśniejsze chwile podczas koszmarnego czasu okupacji.
Pamiętano o rocznicach, przy okazji których odbywały się czwórmecze. Zorganizowano tomieje jubileuszowe I5-lecia Okęcia, 10-lecia Jedności Żabieniec, 20-lecia Huraganu Wołomin. Obecnie tego typu obchody są wyśmiewane jako plaga narodowa. Wówczas, niezałeżnie od meczów, uroczystości te były piękną formą współżycia sportowców.
O wielkich wartościach wychowawczych sportu pisano już sporo, ciągle jeszcze jednak są one za mało doceniane. Cechy psychiczne i fizyczne, które sport wyrabia, są w pewnych warunkach życia wprost nieocenione.
W czasie powstania w getto grupy działaczy sportowych pomagały bojownikom żydowskim, przesyłając im broń, lekarstwa, żywność. W końcowej fazie walk działacze ci zaproponowali swemu koledze sportowemu, Dawidowi Tytelmanowi, członkowi Związku Robotniczych Stowarzyszeń Sportowych, v.-prezesowi ŻKS Gwiazda, wyjście kanałami poza teren getta. Ich możliwości były ograniczone do przyjęcia i zakwaterowania kilku, najwyżej kilkunastu osób dziennie. Tytelman odkładał z dnia na dzień swoje wyjście. Wyszukiwał dziesiątki osób, którym dawał pierwszeństwo przed sobą. Nie pomagały ostre protesty kolegów z „aryjskiej” strony, chcących ratować cenionego działacza. Miał on zawsze na to odpowiedź: „A ci, których wam przeazuję to gorsi ode mnie, co?”. I znów wymieniał dziesiątki nazwisk osób, które trzeba było ocalić. „Ja zdąże, nie mogę tu nikogo z moich zostawić”. Nie zdążył, zginał bohatersko jak kapitan tonącego okrętu.
WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU (8)
ZA CENĘ ŻYCIA
Znakomity piłkarz i świetny znawca piłkarstwa, kapitan związkowy P2PN sprzed wojny — Józef Kałuża — pozornie nie udzielał się w życiu sportowym w okresie okupacji. Lecz gdyby gestapo wnikliwie zbadało treść listów przychodzących do niego z terenów „Grossdeutschland”, to odkryłoby nie lada rewelację: przedwojenni reprezentanci Polski — Ślązacy wcieleni do Wehrmachtu, przesyłali swemu kapitanowi raporty odnośnie zachowania się i godności narodowej poszczególnych piłkarzy.
Polak przebywający w Warszawie w towarzystwie żołnierza Wehrmachtu budził co najmniej uprzedzenia. Znikłoby ono natychmiast, gdyby sie dowiedziano, że pod mundurem feldgrau bije polskie serce byłego reprezentacyjnego piłkarza, który odwiedza swych warszawskich kolegów, dostarcza im broni. Czasem przyprowadzi ze sobą jakiegoś uczciwego Niemca-antyhitlerowca, aby się mógł dowiedzieć od nich o przerażających, niewiarygodnych zbrodniach swych rodaków.
Kilku z nich dla swobody poruszania się i niekrępowania otoczenia przebierało się u znajomych w cywilne garnitury.
Hala Mirowska, gdzie w okresie powojennym byliśmy świadkami wielu wielkich triumfów naszego sportu – w lecie 1943 roku widziała niecodzienny wówczas obrazek. Wśród rzędów straganów, budek, stoisk – uciekał klucząc lotnik Luftwaffe goniony przez kilku Polaków. Działo się to w biały dzień, w samym środku miasta, „wypełnionego kllkudziesięciotysięczną załogą niemiecka. Tylko, że ci ścigający nie chcieli wcale skrzywdzić uciekającego. Wprost przeciwnie, chcieli go ochronić przed niebezpieczeństwem. Sytuacja zakrawająca na groteskę, a bynajmniej nie śmieszna. Otóż chodziło o przedwojennego reprezenianta Polski, Ślązaka ERWINA NYCA, który grywał przed wojną przez kilka lat w Polonii. Zmuszony do służby w armii niemieckiej, wykorzystywał każda okazję przyjazdu do Warszawy; aby odwiedzie swych kolegów klubowych. Wówczas, na przyjęciu u jednego z polonistów, po wypiciu kilku kieliszków alkoholu, pod wpływem zasłyszanych wieści o niemieckich okrucieństwach, wybiegł wykrzykując antyhitlerowskie hasła, o kilkadziesiąt metrów dalej stały posterunki gestapo i Schutzpolizei. O nieszczęście nie było trudno. W każdym razie możemy czytelników zapewnić, ze ta polska łapanka się udała. Uciekinier w mieszkaniu kolegów musiał poczekać aż do uspokojenia.
Inny Ślązak, również były reprezentacyjny piłkarz KAROL KOSSOK, służąc w Wehrmachcie Pomagał swym warszawskim kolegom przywożąc im żywność, buty. Czasem przyjeżdżał za znajomymi Niemcami – wojskowymi, którym tłumaczył opowieści o zbrodniach, popełnianych przez brunatny faszyzm.
Jak widzimy, tematów wystarczyłoby na niejeden film.
Tymczasem sytuacja staje się coraz bardziej ponura. Rozpoczętą w sierpniu jesienną rundę mistrzostw trzeba było przerwać po pięciu tygodniach. Terror przybrał najbardziej bestialskie i przerażające rozmiary. We wszystkich dzielnicach miasta odbywały się masowe egzekucje. Na oczach przechodniów rozstrzeliwano męczenników z zagipsowanymi ustami, z rękami związanymi kolczastym drutem.
Wznowiono je na wiosnę 1944 roku. Po zabójstwie Kutschery, inicjatora metody zastraszania publicznymi egzekucjami, zaniechano tej formy represji. Zbliżał się front. Większość zawodników i działaczy była czynna w organizacjach podziemnych. Mimo to odbywa się wiosenna tura rozgrywek. Nie brała w nich udziału Polonia.
Po trzech latach przerwy widzimy znów K.S. Grochów. Jest to nowa nazwa zeszłorocznej drużyny Olimpii. Natomiast jej druga drużyna, która awansowała, została przy starym szyldzie. Supremacja Grochowa jest bezsporna. Na półmetku po dziewięciu grach stracił on tylko jeden punkt i prowadzi mając imponujący stosunek punktów 17:1 i bramek 47:10 przed Koroną 14:4 — 24:11, Wawelem, Olimpią, Ursusem, Jutrzenką, Piasecznem, Falą, Okęciem i Wirem.
W tym czasie na terenie okręgu warszawskiego przejawia aktywną działalność ponad 50 drużyn. Wiele klubów posiada zespoły juniorów, którymi opiekują się starsi koledzy.
Tuż przed Powstaniem wielu traktuje grę w piłkę jako środek do uspokojenia napiętych do ostatecznych granic nerwów.
Utalentowany napastnik Okęcia — Henryk Skaryszewski – został ujęty w ulicznej łapance i miał był wywieziony do obozu. Z transportu udało mu się uciec — za kilka dni grał mecz. Po kilku tygodniach ujęty wraz z dworna innymi kolegami z bronią w ręku w lasach koło Celestynowa. Obaj jego towarzysze zostali rozstrzelani. On uciekł podczas egzekucji. Działo się to w sobotni wieczór. Błądząc lasami dotarł w końcu do Warszawy pół żywy ze zmęczenia. Po kilkugodzinnym odpoczynku zagrał w niedzielę mecz. — „Muszę grać, panie kierowniku, muszę grać, aby zapomnieć” — mówił, gdy nie chciano go uwzględnić w składzie zespołu. Zagrał. Strzelił dwie bramki. Za kilka tygodni przegrał swój ostatni mecz. Tym razem o życie. Ujęty z bronią w ręku został po potwornym zmasakrowaniu rozstrzelany.
Nadszedł dzień 1 sierpnia 1944 roku.
Piłkarze zmieniają swe przydziały. Z Grochowa, Olimpii, Okęcia, Marymontu, Polonii, Korony. Wawelu, Wiru, Ursusa, Błysku, Lechii i innych — dostają skierowania do innego rodzaju ugrupowań. W miejsce rywalizacji sportowej — walka o śmierć i życie.
Nie oszczędzali siebie uczestnicy konspiracyjnych meczów. Niezwykle długa jest też lista strat. Z samej tylko czołówki okręgu zginęło ponad kilkadziesiąt osób. Ogółem lista strat obejmuje kilkaset nazwisk.
Zawodnicy i działacze, którym dane było przeżyć, natychmiast po wyzwoleniu zabrali się do odbudowy warszawskiego piłkarstwa. Trudno nie podziwiać tych ludzi, ich energii, niezłomności, wytrwałości. Potracili najbliższych, mieszkania, całe mienie — wracali z obozów, z wygnania. Zaczynali życie od nowa, a mimo to znaleźli czas, aby w mieście-rumowisku — wbrew wszelkiej logice — tworzyć kluby, organizować na nowo rozgrywki.
Czyż nie był fascynującym wydarzeniem pierwszy mecz rozegrany w oswobodzonej Warszawie już w marcu 1945 roku?
A czyż nie najpiękniejszą nagrodą za kilkuletnie, bohaterskie wysiłki, narażanie się — było zdobycie przez warszawską Polonię pierwszego powojennego mistrzostwa Polski w piłce nożnej w 1946 roku? Po raz pierwszy w dziejach naszego futbolu tytuł zawędrował do stolicy…
Naprawdę, trudno o piękniejszy akord.
PIŁKA NOŻNA W OKUPOWANEJ WARSZAWIE – wspomnienia Czesława Pawłowskiego
Pan Czesław Pawłowski, warszawiak, urodzony na Woli, praktykant tokarski u Lilpopa, gdy zaczęła się okupacja miał 20 lat. Był zamiłowanym piłkarzem i tak jak wielu jego kolegów – nie miał zamiaru rezygnować z gry w piłkę. Oto jak wspomina ruch piłkarskich w Warszawie i w okolicy w tamtych latach.
W piłkę nożną w zasadzie nie przestaliśmy grać nigdy, a rozgrywki zaczęły się w 1941 roku – najpierw na Polu Mokotowskim i na boisku „Orła” na Grochowie. Mecze rozgrywaliśmy zorganizowani w klubach. Grałem w „Wawelu”, do którego należeli piłkarze z przedwojennych wolskich klubów: „Orkanu”, „Skry” i „Ursusa”. Założycielem okupacyjnego „Wawelu” był zawodnik Sylwester Nowakowski. Grali w tym klubie m.in. Ochmański, Szularzowie I i II, Rusek i Celejewski ze „Skry”, Kołodziejski z „Orkanu” i Rydel ze świetnie zapowiadającego się przed wojną „Ursusa”. Była też drużyna „Czarnych”, do której należeli gracze przedwojennej „Polonii”: Odrowąż, Gierwatowski, Woźnicai Brzozowski oraz gracze z CKWS.
Nie przestały funkcjonować kluby piłkarskie „Grochów” i „Korona”. Wiem również, że działał klub w Milanówku. Tu ciekawa historia – w Piasecznie prosperował wtedy rozmiłowany w piłce nożnej resteurator, który organizował rozgrywki piłkarskie. A ponieważ nie było tam dobrej drużyny, ściągał na własny koszt – płacił za przejazd i żywił – zawodników z innych miast, nawet z Krakowa, żeby grali pod firmą Piaseczna. Grali u niego m.in. Giergiel, Rupa, Serafin i Madejski. To z nimi przegrał 1 czerwca 1944 roku „Wawel” stosunkiem bramek 1:7.
Pamiętam też, że były rozgrywane na Grochowie mecze z Krakowem.
Teraz po latach wydaje mi się, że nie zdawaliśmy sobie w pełni sprawy z niebezpieczeństwa. Boiska były rozgrodzone i przychodziło wielu kibiców. Liczyliśmy, że zawczasu ostrzegą nas przed niebezpieczeństwem – i trzeba powiedzieć, że zawsze się udawało. Nieszczęście przyszło w innych okolicznościach. Nie pamiętam roku – jechaliśmy na mecz do Milanówka i na dworcu w Warszawie zrobili łapankę. Jednego z nas – Matusiaka – wzięli. Zginął w którymś z obozów.
Im dłużej trwała okupacja, tym trudniej było żyć i niebezpieczniej grać. Nasze rozgrywki trwały do wiosny 1944 roku, potem nie było już do sportu głowy.