„Stolica” o okupacyjnej piłce

 

MIECZYSŁAW SZYMKOWIAK „ZA CENĘ ŻYCIA”

Stolica 1959 nr 48001 (1), nr 48003 (2), nr 49 (3), nr 51-52 (4) , 1960 nr 1 (5),  nr 2 (6),  nr 4 (7), nr 5 (8).

Stolica 1977 nr 50 – wspomnienia Czesława Pawłowskiego

 

MIECZYSŁAW SZYMKOWIAK

WARSZAWSKI   SPORT   W   PODZIEMIU (1)

ZA CENĘ ŻYCIA

Zaczęło się na Polu Mokotowskim.

Pole Mokotowskie — olbrzymia płaszczyzna oddzielona szeregiem smukłych topoli od te­renów byłych wyścigów konnych, a na za­chodzie bezkreśnie sięgająca niemal hory­zontu; od północy Wawelska i od południa Rakowiecka wyznaczały jej granice. Takim zachowało się w pamięci sprzed lat dwudzie­stu kilku. Dziś zadrzewione, pełne baraków, poprzecinane ulicami, obudowane, zmalało i niewiele przypomina miejsce, na którym przeżywało się ongiś niecodzienne emocje i wzruszenia.

Przed przeszło pięćdziesięciu laty nasi oj­cowie, wówczas jeszcze młodzi ludzie, entu­zjazmowali się pierwszymi w Warszawie po­kazami lotniczymi. To była sensacja!

W dwadzieścia kilka lat później na tym sa­mym polu przeżywało się, z zapartym w chłopięcej piersi tchem, triumfy Żwirki i Wigury, a potem Bajana, Plonczyńskiego w challenge’u. Stąd Hynek, Burzyński i Janusz startowali po zwycięstwa w zawodach balo­nów o puchar Gordon Bennetta. Tu miały miejsce oszałamiające pokazy akrobacji lot­niczej w wykonaniu  krajowych  i zagranicznych asów pilotażu. Tu witało się gorąco sa­motnego zdobywcę Atlantyku na miniaturo­wej RWA 5 — kpt Skarżyńskiego i braci Adamowiczów. Tu organizowano atrakcyjną gymkhanę, w czasie której samochody wy­czyniały salta, skoki, jechały przez wodę i płomienie.

Tu, w czasie narodowych biegów na prze­łaj, Janusz Kusociński staczał homeryckie bo­je z Petkiewiczem, a w kilka lat później z własną niemocą.

Tu szlachetny fanatyk, bohaterski inżynier Kocjan, skupiał młodzież przy zawodach mo­deli latających i przy pracy w warsztatach konstrukcyjnych.

To był bardzo usportowiony teren.

Na jego peryferiach codziennie odbywały się dziesiątki meczów piłkarskich. Spotykali się tu chłopcy i z centrum miasta i z Ocho­ty, Okęcia, Woli, Mokotowa. Rakowca, Ko­lonii Staszica. Kopali piłkę synowie rodzin pochodzących z bardzo różnych sfer ówczes­nego społeczeństwa. Biedni i bogaci. Już pra­cujący oraz studenci i uczniacy. Bo sport, a zwłaszcza piłka nożna, jest na wskroś de­mokratyczny. Na nic protekcja, stosunki, ko­ligacje. Tu potrzebne były i są zdolności, ta­lent i systematyczna praca.

Dziwna rzecz z tą piłką nożną. Opanowa­ła swym wpływem w ciągu pierwszych trzy­dziestu lat naszego wieku niemal całą kulę ziemską. Rozprzestrzeniła się jak żaden inny sport na wszystkich kontynentach naszego globu. Liczy setki milionów entuzjastów i mi­liony czynnych piłkarzy. Są już na świecie stadiony — giganty (Maracana w Rio de Ja­neiro o pojemności 200 000 widzów), a tych po 100 000 liczy się na dziesiątki.

Kopali piłkę i Cezar i Medyceusze i Al­bert Camus. (Słowo daję, że był to świetny bramkarz — sam się tym szczyci zresztą jeszcze dziś).

Dlaczego tak jest? Czym wytłumaczyć jej nieporównywalną atrakcyjność, stale wzrastający zasięg i popularność?

Zostawmy te zagadnienie socjologom, psychologom i naukowcom z zakresu kultury i fizycznej.

Sami zaś przejdźmy do tematu niewątpli­wie wiążącego się z powyższym. Jego treść jest pasjonująca i niemal nieznana. Jego tytuł: PIŁKA NOŻNA W LATACH OKUPACJI

Trudno pisać o swoich rocznikach, tak ciężko doświadczonych. We wrześniu mieli­śmy od 14—20 lat. Nasze młodzieńcze plany, zamierzenia, ambicje przeciął brutalnie zło­wrogi cień swastyki. Przerwane studia, nau­ka, rozbite rodziny… Wszystko to, w pierw­szych miesiącach okupacji, postawiło poko­lenie Kolumbów przed nowymi trudnymi za­daniami, jakich bodaj nigdy nie bywało w naszych dziejach.

Tadeusz Dołęga Mostowicz w końcowych wierszach swej powieści pt. „Ostatnia Bry­gada” intuicyjnie wyczuł wartość tej mło­dzieży. Zapewne jednak nawet w przybliże­niu nie przypuszczał, jakim surowym będzie poddana ona egzaminom.

Trzeba było utrzymywać dom. Jakże wcześniej — niż myślano — podjąć się pra­cy. Zaroiło się w Warszawie od młodziut­kich szklarzy, ryksiarzy, szoferów, handla­rzy… Wcześnie poznawaliśmy życie. Lecz praca nie wystarczała. Większość z nas wzię­ła się znów do nauki. Mało tego, szybko zna­leźliśmy drogę do konspiracyjnych organiza­cji.

To jeszcze nie wszystko —potrafiliśmy wy­kroić  trochę czasu  na sport.

I tu znów piłka nożna… Nie kameralne łatwe do ukrycia dziedziny sportu, lecz właś­nie ta, wymagająca większych przestrzeni, trudniejsza do ukrycia — okazała się naj­bardziej żywotna i prężna w mroczny czas okupacyjnej nocy.

Piłkarze, tak zawodnicy jak i działacze, wykazali największy hart, upór i zdolności organizacyjne. Fanatycznie rozmiłowani futboliści, mimo wyraźnego zakazu działalności sportowej  wydanego przez hitlerowców, po trafili w czasie okupacji potrafili zorganizować i prze­prowadzić nielegalne mistrzostwa „miasta ni­gdy niepokonanego”.

Jak wspomnieliśmy na wstępie — zaczęło się na Polu Mokotowskim.

Klub Błysk, grupujący młodzież kolonii Staszica i okolic Politechniki wyszedł pierw­szy z piłką na przestronne pole w kwiet­niu 1940 roku. Po kilku tygodniach pojawiło się kilka dalszych zespołów. Parę konferen­cji bynajmniej nie na szczycie, lecz u podnóża  pobliskich drzew — i w maju rozpo­czął się pierwszy turniej „przy kopcu”. Wzię­ło w nim udział 8 drużyn: Błysk, Szczerbiec (kpt. Mieczysław Turkawka — obok Błysku jeden z inicjatorów turnieju), Placówka, Ża­giew, Varsovia, Continental, (nazwy ósmego zespołu nie pamiętam — przyp. aut.), Ber­berys. Grali w nich chłopcy ze Śródmieścia, Ochoty. Woli, Mokotowa, Kolonu Staszica. Okęcia i Powiśla. Grali przyszli męczennicy Oświęcimia i egzekucji ulicznych, bohatero­wie „Parasola”’, „Zośki” i barykad warsza­wskich.

Mimo wszystkich trudności i okropności okupacyjnego życia znaleźli czas, chęć i siły, aby odprężyć i zahartować się duchowo i fi­zycznie oraz znaleźć nieco przyjemności w tym ciężkim okresie życia. Młodość ma swo­je prawa również do rozrywki. Większość z nich nie chodziła do kin, teatrów, prowa­dzonych przez okupanta i jego sługusów („tylko świnie siedzą w kinie”) — sport więc — obok innych celów — miał wypełnić i tę lukę.

Mecze odbywały się niemal na środku Po­la Mokotowskiego, może nieco bliżej ulicy Wawelskiej niż Rakowieckiej. Początkowo zamiast bramek były tylko różne akcesoria zastępcze. Nieco później zbudowaliśmy pra­widłowe słupki, połączone poprzeczkami. Przeważnie każdy zespół miał komplet jed­nakowych koszulek i spodenek. Nieco gorzej było z obuwiem. Niektórzy grali w specjal­nie przerobionych i przystosowanych na ten cel butach. A jeden z najlepszych obrońców tego turnieju — Jankowski z Continentalu — (jeszcze tegoż roku zginął w Oświęcimiu) grał nawet boso, tylko w elastycznych nakostnikach.

Spotkania prowadzone były przez wielu znanych sędziów warszawskich. Nie wiem czy kiedykolwiek przed wojną i po wojnie mieli do czynienia z tak zdyscyplinowanymi zawodnikami i widzami.

Może tylko samym początkom piłkarstwa polskiego towarzyszyło takie wysokie morale, rycerskość, poszanowanie przeciwnika, prze­pisów; kontuzje, w lwiej części przypadko­we, zdarzały się niesłychanie rzadko. Co cie­kawsze, wielu czołowych, znanych zawodni­ków, którzy przed wojną czerpali niewątpli­wie korzyści z piłkarstwa — teraz stało się amatorami bielszymi niż śnieg. Do uprawia­nia umiłowanego sportu obecnie raczej do­płacali.

Dotyczy to zresztą nie tylko pierwszego tur­nieju, lecz poza nielicznymi wyjątkami — ca­łego okresu okupacji.

Ale powróćmy do turnieju. Mecze odby­wały się systemem dwurundowym  — każdy z każdym, mecz i rewanż. Walka o pierw­szeństwo toczyła się pomiędzy Błyskiem i Placówką. Błysk pokonał dwukrotnie Pla­cówkę 2:1, 3:0 oraz w przekonywający spo­sób wygrał wszystkie mecze z pozostałymi drużynami i został bezapelacyjnym zwycięz­cą turnieju, którego uczestnikami byli prze­ważnie młodzi ludzie w wieku juniorów.

Nieznani uprzednio chłopcy w niebieskich spodenkach i żółtych koszulkach stali się szybko popularni.

Na mecze te, mimo, że już wówczas organizowano na ulicach łapanki — przycho­dziło po kilka tysięcy widzów. Działo się to bez radia, prasy, afiszów. Pantoflową pocztą dowiadywali się oni o terminie i miejscu spotkania.

Byliśmy zaczepiani na ulicach przez set­ki nieznajomych osób pytaniami — „kiedy, gdzie i z kim panowie grają mecz”. Schle­biało to, i żenowało, ale i było niebezpiecz­ne.

We wspomnianym turnieju wzięło udział niewielu piłkarzy zrzeszonych przed wojną w klubach. Ale znaczenie tych rozgrywek było większe niżby się wydawało. Poruszy­ły one i budziły energię i inicjatywę do­świadczonych działaczy, zaktywizowały wie­lu świetnych, znanych piłkarzy i drużyn.

Profesor Józef Ciszewski, jeden z najlep­szych piłkarzy okresu międzywojennego, inicjator i opiekun pierwszego turnieju, re­daktor Grzegorz Aleksandrowicz, Alfred No­wakowski były reprezentant, piłkarz war­szawskiej Legii, późniejszy prezes WOZPN i wiceprezes PZPN, Tadeusz Szulc i Aleksan­der Zaranek — wytrawni długoletni działacze sportowi, Stanisław Maszner, Bronisław Ro­manowski, Marian Bekier — oto główni, acz nie jedyni organizatorzy konspiracyjnych mi­strzostw stolicy.

W sierpniu 1940 roku zaczęły rozgrywać mecze wielkie kluby. Było to już po egzeku­cji w Palmirach. Istniał już Oświęcim. Klę­skę Francji przeżyliśmy bardzo boleśnie. Nie straciliśmy jednak nigdy nadziei w osta­teczne zwycięstwo sprawiedliwości i huma­nizmu nad brunatnym barbarzyństwem. Sło­wa poety „Tę wojnę wygrać musimy tej je­sieni, tej zimy — albo za wiele lat” — stały się dla nas wprost ewangelią.

Kluby zaczęły powstawać we wszystkich dzielnicach Warszawy. Widzimy wśród nich niemal całą czołówkę okresu przedwojenne­go z Polonią, Warszawianką, Ursusem, Okę­ciem, Grochowem na czele. Początkowo nie­które z nich występowały pod innymi naz­wami. I tak Polonia występowała pod fir­mami K. S. Pochodnia, K. S. Bimber, Czar­ni itp. Po jakimś czasie wrócono do daw­nych  tradycyjnych  już  nazw.

Wśród tej konspiracyjnej ligi widzimy również rewelacyjnego zwycięzcę wiosenne­go turnieju — Błysk.

 

 

 

WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU   (2)

ZA CENĘ ŻYCIA

Mecze odbywały się początko­wo, tak jak pierwszy turniej, na środku pola Mokotowskiego. Po­tem, gdy stało się to coraz bar­dziej niebezpieczne, przeniesiono mecze na jego krańce. Grano na boisku dawnego Instytutu Badań Technicznych Lotnictwa w pobli­żu ulicy Wiśniowej. Były tam na­wet bramki z siatkami druciany­mi. Następnie na boisku 1 pułku lotniczego, opodal pętli tramwa­jowej przy końcu ul. Rakowiec­kiej.

Później znacznie rzadziej ko­rzystano z boisk pola Mokotow­skiego. Zbyt wielu Niemców mie­szkało w pobliżu. Mecze odby­wały się na peryferiach miasta: przy ul. Podskarbińskiej, na Okę­ciu, w Jelonkach, na Żoliborzu i w miejscowościach podwar­szawskich.

A jak reagowali na te mecze Niemcy? Czyżby o tym nie wie­dzieli?

W pierwszej fazie z pewnością nie były poinformowane o tym wyższe instancje administracyj­ne i policyjne. Zdarzyło się nie­raz, że temu czy innemu meczo­wi z zainteresowaniem przyglą­dał się jakiś żołnierz Wehrmach­tu, który może nie wiedział lub udawał, że nie wie o istniejącym zakazie. Potem, w miarę wzrostu ilości widzów, sytuacja stała się groźna.

Wśród szpiclów gestapo i volksdeutschów — nie brakowało ta­kich, którzy znali tak piłkarzy jak i działaczy. Specjalnie wy­różniał się dość znany w War­szawie sprzed 39 roku Niemiec pochodzenia czeskiego — trener Franz Ferencz.

Nie ukrywał on bynajmniej swego prawdziwego oblicza. Do­wiedział się, czy domyślał, kto może być inicjatorem rozgrywek. Zaczął grozić znajomym działa­czom, a gdy trafił na właściwe ślady, groźby swe .zamieniał w bicie, groził, że w razie nie za­przestania meczów zadenuncjuje w gestapo.

Pewnego dnia profesor Józef Ciszewski zjawił się na treningu po kilkudniowej absencji. Kolor jego twarzy był dosłownie fiole­towy — tak Ferencz próbował „przekonać” profesora o koniecz­ności rezygnacji z uprawiania sportu przez warszawską mło­dzież.

Nieco lepiej powiodło się dzia­łaczowi Polonii, Stanisławowi Masznerowi. Ferencz zatrzymał przejeżdżającą budę i polecił go aresztować. Dzięki szybkiej ucieczce polonista ocalał.

Te i inne represje i szykany nie odstraszały jednak ani dzia­łaczy, ani zawodników. Wzmożo­no tylko ostrożność. Konspiracyj­ny komitet prowadzący całą akcję działał nadal sprawnie, lecz niemal niewidocznie. Tylko naj­bardziej blisko tych spraw sto­jący delegaci klubów mogli domyślać się, jakie to sprężyny po­ruszają   całą   maszynerię   rozgrywek, kto wyznacza terminarz me­czów, ich obsadę sędziowską, te­ren spotkań itp..

I tak trwało to przez niemal pięć lat — aż do czasu powstania.

*

Omówiliśmy już więc nieco scenerię, nastrój, reżyserię. Przejdźmy teraz do głównych ak­torów — piłkarzy. Ich wkład był bez wątpienia najbardziej istotny i najcenniejszy. Ich ryzyko — największe. Otóż i oni:

Zaczniemy od klubu od wielu lat najbardziej ulubionego przez warszawiaków, związanego ze stolicą niemal półwieczną trady­cją — jest nim, rzecz jasna — Polonia. Cały dobytek materialny klubu przepadł we wrześniu. Trzeba było zaczynać od nowa.

Jesienią 1940 roku „czarne ko­szule” potrafiły w stosunkowo szybkim czasie zmontować silną drużynę. Składała się ona niemal w stu procentach z własnych wychowanków. Ich poziom gry i umiejętności były wysokie.

Połowa wartości drużyny z lat 1940—1942—44 starczyłaby obecnie do zapewnienia ich niezbyt for­tunnym następcom znacznie lep­szej pozycji w hierarchii nasze­go piłkarstwa.

Mimo że później w 1940 i 1941 roku poloniści występowali pod innymi nazwami, widzowie do­brze wiedzieli, kto gra w rzeczy­wistości.

W szeregach Polonii ujrzeliśmy przede wszystkim jednego z naj­lepszych piłkarzy naszego kraju Władysława Szczepaniaka. Kapi­tan reprezentacji narodowej dał piękny przykład. Mimo przekro­czenia trzydziestki i obowiązków rodzinnych, stanął jako jeden z pierwszych na apel. Na peryfe­ryjnych boiskach grał ten piłkarz dobrze znany na wielkich stadionach Europy. Był to jakby żywy symbol i przypomnienie lepszych czasów naszego piłkarstwa. Do­brze pamiętano wielkie sukcesy naszej reprezentacji, których współautorem był piłkarz Polo­nii. Przecież jeszcze przed nie­spełna rokiem prowadził on re­prezentację Polski do sensacyjne­go zwycięstwa nad wicemistrzem świata — Węgrami 4:2. Nic więc dziwnego, że teraz młodzi chłop­cy z zapartym tchem śledzili je­go grę — był dla nich wzorem i przykładem.

I piękną nagrodą losu było to, że mógł pan Władysław w sie­dem lat później prowadzić dru­żynę z orłami na piersiach do pierwszych spotkań międzypań­stwowych po wojnie.

Rok 1943. Na boisku przy ul. Podskarbińskiej grają Polonia — Olimpia, Wynik brzmiał 4:2 (3:2).

Wraz z nim występowali wów­czas m. in. świetny środkowy napastnik, bardzo skuteczny przebojowiec i strzelec Zenon Odrąwąż, w bramce grał Lecz, part­nerem Szczepaniaka w obronie był — wielkie nadzieje rokujący Gierwatowski, w pomocy na środ­ku Brzozowski (później wielo­krotny reprezentant Polski, obec­nie trener), na bocznych pozy­cjach Wolańczyk (stracił rękę w powstaniu), Dzierzbicki (zginął w obozie). W linii ataku oprócz Odrowąża grali: Woźniak, Ma­tusik (zginął w Oświęcimiu), Hautea i inni.

 

WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU   (3)

ZA CENĘ ŻYCIA

Polonia była zespołem o naj­lepszym wyszkoleniu technicz­nym i znakomitej defensywie.

Największym rywalem czar­nych koszul w tych czasach byl Grochów. Grało tam wielu uta­lentowanych piłkarzy: bramkarz Burkacki — a później Borucz, obrońcy: bracia Tomasiewicze i Zieliński, pomocnicy:Krzymow­ski. Goslawski, Kopeć, Ostrow­ski, napastnicy: bracia Izydorczak, Szulc, Szmoll — dziś trener Sokoła w Nowym Jorku, Ostrowski. Przed wojną grali oni w klubach A-klasowych, działa­jących raczej na Pradze, jak AZS, CWS, PWATT – teraz po­łączeni w zespól stanowili jeden z najlepszych klubów Warszawy niemal przez cały czas okupacji.

Warszawianka, która w ostat­nich latach przed wojną żyła głównie z „importu”, nie potra­fiła zmobilizować odpowiednio silnego składu. Jej przedwojen­ni ligowcy wrócili przeważnie do swych rodzinnych  miast.

Barwy czerwono-białe repre­zentowali więc przeważnie re­zerwowi gracze pod wodzą Sochana i braci Czapskich, wzmoc­nieni zawodnikami PZL i Okę­cia.

Ten ostatni klub, dzięki nie­strudzonej działalności Aleksan­dra Zaranka, przejął hegemonię w południowo-zachodniej części Warszawy i z czasem — po roz­wiązaniu się Warszawianki — przygarnął większą część jej pił­karzy. W barwach Okęcia grało wielu znanych sprzed wojny zawodników, jak bramkarze Fr. Głowacki (świetny reprezentacyj­ny hokeista i piłkarz), Pisarski (brat znanego pięściarza), obroń­ca Napiórkowski, napastnicy: b. reprezentant Wypijewski, Zbro­ja oraz bardzo obiecujące mło­de wielkie talenty — Skaryszew­ski  i Cymerman.

Mocny zespół sformował Ur­sus. Tuż przed wojną był on bezkonkurencyjnym liderem ligi okręgowej, a to już mówi wiele. Klub ten skupiał piłkarzy z za­chodnich dzielnic Warszawy. W jego szeregach znajdowali się bardzo uzdolnieni piłkarze, jak Świcarz, Gedrowicz. Halacz, Krzykała, Rzewnicki.

W finale pucharu jesiennego Grochów   pokonał  Ursus  2:1.

Ówczesną elitę stołeczną uzu­pełniały jeszcze — silny klub praski Fala oraz Osiedle (Koło) kierowane przez E. Brzozow­skiego, gdzie grali: Brzozowski, Przybysz, piłkarz ligowej Polonii sprzed wojny, Gam- aj, Kondrac­ki, Pariaszewski, dalej klub Ko­rona (skupiająca piłkarzy Skry) oraz dwa zespoły z południowej części miasta (Wir z Mokotowa i Błysk z kolonii Staszica — przyjaźni sąsiedzi przez szeroką miedzę Pola Mokotowskiego).

*

Błysk różnił się dość zasadni­czo od pozostałych klubów. W tamtych grali w większości pił­karze znani i zrzeszeni przed wojną. W Błysku, poza 2, 3 wy­jątkami, zespół stanowili mło­dzi, 16 — 19-letni uczniowie, nie grający   uprzednio   w   klubach.

Warto zatrzymać się nieco i przypatrzeć   tym   chłopcom. Są może nietypowi dla klubów pod­ziemnej ligi warszawskiej, choć ich umiejętności techniczne wy­wołują uznanie — są natomiast bardzo typowi dla swego poko­lenia. Tworzyli zgraną, utalen­towaną paczkę już na kilka lat przed wojną. Pewnego dnia ów­czesny wiceprezes Polonii Stani­sław Frenkiel, który miał nie­szczęście mieszkać z niektórymi z nich w jednym domu, czy to w trosce o całość swoich szyb, czy też myśląc o zasileniu kadr swego klubu, zawiózł pięciu chłopców na Konwiktorską i od­dał w ręce trenerów.  Jednak przejazdy z Filtrowej, Sędziow­skiej, Wawelskiej na boisko Po­lonii zabierały uczniakom zbyt dużo czasu. Ponadto rygor klu­bowy im nie odpowiadał, a po­za tym obowiązywała solidar­ność z pozostałymi kolegami. Mimo więc widoków na zrobie­nie tzw. kariery piłkarskiej, po kilku tygodniach dali spokój. I  tak powstał Błysk

Poza zapoczątkowaniem niele­galnych meczów, Błysk nie ode­grał pierwszoplanowej roli w ówczesnym piłkarstwie warszaw­skim, choć takie rezultaty jak 1:1 z Grochowem, 2:3 z Polonią i 0:1 z Warszawianką uzyskane w 1940 roku przez zespół, któ­rego przeciętna wieku wynosiła 18 lat, zasługują z pewnością na uznanie i zwróciły nań uwagę fachowców.

Błysk cieszył się wśród mło­dzieży dużą popularnością. Dzię­ki temu klub posiadał trzy peł­ne drużyny z licznymi rezerwa­mi. Błysk wydał również wielu dobrych piłkarzy grających póź­niej w Marymoncie i w Polonii. Np. L. Szczawiński oraz szereg znanych dziś działaczy sporto­wych. Oto tylko kilka nazwisk: Leszek Rylski — sekretarz gene­ralny PZPN, członek Komitetu Wykonawczego Europejskiej Unii Piłkarskiej, Stefan Koziarski, sekretarz generalny WOZPN, Jan Wróbel — kierownik komi­sji gier PZPN. W jego szeregach wykazywał nieprzeciętne zdol­ności piłkarskie młody poeta ze zgrupowania „Sztuka i Naród” — Wojciech Mencel. Próbował swych sił w roli bramkarza zna­ny dziś aktor i reżyser Andrzej Łapicki, z powodzeniem wypeł­niał obowiązki pomocnika Ma­ciej Weber — dziś poważny do­cent, doktor medycyny, dyrektor Kliniki Zdrowia Człowieka.

Niestety, jakże wielu nie do­czekało chwili wyzwolenia. Po­cząwszy już od 1940 roku walka z okupantem powodowała w Błysku corocznie nowe bolesne wyrwy.

Pierwszym kamieniem rzuco­nym na szaniec był świetny bramkarz Ryszard Skulicz. Osa­czony w swym mieszkaniu przez gestapo, po półgodzinnej walce, podczas której położył trupem kilku Niemców, nie dostał się żywy w ich ręce. Ostatni nabój przeznaczył dla siebie.

W rok po nim podobny los spotkał jego następcę w bramce Błysku — Janka Walickiego. Stracił życie trafiony kulą wro­ga podczas karkołomnej uciecz­ki po dachach wielopiętrowych kamienic.

Po nich przyszła nieubłagana kolej na innych. Mocno prze­rzedziły się szeregi młodzieńcze­go grona. Z końcem 1942 roku klub przestał istnieć. Część za­wodników zasiliła szeregi reak­tywowanego wiosną 1943 r. Marymontu.

Nie było zresztą klubu, który­by nie poniósł tragicznych strat. Największe, wprost potworne hekatomby złożyły Skra, Grochów i Okęcie. Tuż za nimi na tym smutnym  wykazie  idzie Błysk.

Mimo to ani na chwilę nie za­przestano działalności  sportowej.

 

 

WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU (4)

ZA CENĘ ŻYCIA

Rozgrywki w roku 1940 nie zo­stały dokończone. Nie zawsze da­ło się znaleźć „wolne” boisko. Drużyny odcięte łapankami nie mogły stawić się na miejsce. W momencie przerwania rozgrywek prowadził   Grochów.

Niezależnie od tego, w sierpniu i wrześniu na boisku Polonii przy ul. Konwiktorskiej (wówczas jeszcze nie zajętym przez Niem­ców) odbył się drugi turniej. Wzięło w nim udział 13 zespołów podzielonych na cztery grupy. Zwycięzcami w poszczególnych grupach zostali Czarni, Bimber, Wawel, Wista. Finał rozegrany w dniu 13.9. zakończył się zwycięs­twem Czarnych nad KS Bimber w stosunku 3:1. W Czarnych grali m.in. bracia Tomasiewicze, bra­cia Przybyłowicza, J. Twardo, Kalinowski, Kasprzak.

 

Podporami KS Bimber byli w większości piłkarze Polonii. Dla przyszłego kronikarza podajemy nazwy klubów, które nie zakwa­lifikowały się do finałowej czwórki — Arkadia, Arkadianka, Grom, Placówka, Pochodnia, Po­goń, Orlęta,  Rau, Styl.W 1941 r. na Polu Mokotow­skim gra stała się bardzo niebez­pieczna. Pewnego majowego po­południa kilkudziesięcioosobowy oddział lotników niemieckich otoczył grupkę 8 trenujących pił­karzy i dotkliwie ich poturbował. Dowodzący kapitan zamierzał za­aresztować cały zespól. Jednak odważne i piękne słowa prowa­dzącego trening profesora Ci­szewskiego — nieco go zawsty­dziły i skonfudowały. Rzeczy­wiście,  nieco groteskowo wyglądało otaczanie ośmiu bardzo mło­dych ludzi, ubranych tylko w kostiumy sportowe, przez uzbro­jony po zęby silny oddział Luftwaffe. Skończyło się na biciu, za­braniu dwóch piłek i surowym zakazie gry.

Lecz żadne zakazy niczemu nie mogły zapobiec. Przestano grać w jednym miejscu, szukano inne­go, bardziej bezpiecznego, lepiej ukrytego przed wzrokiem Niem­ców.

Boisko przy ul. Podskarbińskiej na Grochowie mimo nienajlep­szej nawierzchni miało wiele za­let. Przede wszystkim było oto­czone blokami domów. Leżało na przedmieściu, na które Niemcy w mniejszej liczbie niechętnie się zapuszczali. Czujki w oknach na wyższych piętrach i na skrzy­żowaniach ulic sygnalizowały nadchodzące niebezpieczeństwo. Szatnie znajdowały się w krza­kach, pod parkanem okalającym teren, lub w gościnnych mieszka­niach lokatorów sąsiednich ka­mienic.

Gdy jednak Niemcom przycho­dziła chęć urządzenia łapanki w tej dzielnicy — obława ich z re­guły trafiała w próżnię. Zbliża­nie się ich było szybko sygnali­zowane. Widzowie i zawodnicy zawsze zdążyli w porę rozbiec się do bezpiecznych schronów. Gdy po jakimś czasie Niemcy odjeżdżali, na boisko wracali pił­karze i co odważniejsi widzowie. Przerwany mecz kontynuowano.

Mimo wielu trudności prowa­dzone są rozgrywki. Krzepną or­ganizacyjnie kluby. Nowe wyras­tają jak grzyby po deszczu. Na Żoliborzu działają AKS i Promyk, gdzie m.in. grają: późniejszy pił­karz Błysku, Marymontu, Gwardii i reprezentant Polski — Je­rzy Olszewski, świetny bramkarz Witold Różycki, dziś doskonały brydżysta i dziennikarz, oraz la­tający globtrotter „Przekroju” i „Stolicy” — Olgierd Budrewicz. Na polu wyścigowym przy ulicy Polnej kontynuuje swą działal­ność młody sympatyczny klub Lechia z Wł. Koperczyńskim, Uzarowiczem, Z. Szmelterem, T. Zienkiewiczem, M. Skarzewskira, Z. Sierakowskim na czele. Bardzo niewielu z nich będzie dane do­żyć do końca wojny. Na Pradze powstaje Jur. Na dolnym Moko­towie grupa młodziutkich chłop­ców zawiązuje drużynę pod naz­wą Iskra. Wybijają się tam Ziół­kowski, Okulski. Latkowski, póź­niej Walasek. Niestety, ich duże zdolności nie rozwinęły się póź­niej w takim stopniu, jak należa­ło tego oczekiwać po pierwszych latach ich występów.

Lato tego roku przynosi zna­mienne w dziejach tej wojny wy­darzenie. Hitlerowcy napadają na ZSRR. Teraz jesteśmy prze­konani — brunatni barbarzyńcy muszą przegrać. Sytuacja w tym okresie się zaostrza. Jadą wielkie transporty na wschód. Powstają większe niż dotychczas trudności aprowizacyjne. Niełatwo jest po­dróżować. Te przyczyny złożyły się na to, że mistrzostw w tym roku nie przeprowadzono.

Najsilniejszym bodaj w tym czasie klubem są Czarni prowa­dzeni przez Borkowskiego i bra­ci Tomasiewiczów. W ich skła­dzie widzimy większość piłkarzy Polonii ze Szczepaniakiem, Odro­wążem, Świcarzem na czele. Część polonistów gra nadal w Osiedlu (Koło), a pozostali two­rzą KS   Bimber.

Silnym zespołem dysponuje Okęcie posiadające w swym skła­dzie piłkarzy rozwiązanej War­szawianki i przedwojennego PZL — był to wówczas drugi — naj­dalej   trzeci  zespół  Warszawy.

Coraz bardziej intensywną działalność   przejawiają   piłkarze podwarszawskich miast i osiedli. Grają w Piasecznie, Żabieńcu. Mirkowie, Górze Kalwarii, Wło­chach, Milanówku, Gołkowie, Karczewie, Pruszkowie, Legio­nowie, Radości, Otwocku, Ursu­sie, Wołominie.

Przy końcu tego roku docho­dzi do dwóch ważnych wydarzeń. Oba mają miejsce w czasie świąt Bożego Narodzenia. W mieszka­niu Alfreda Nowakowskiego przy ul. Kruczej podczas wieczerzy wi­gilijnej powstaje konspiracyjny Warszawski Okręgowy Związek Piłki Nożnej – W.O.Z.P.N. Ini­cjatorami jego byli — gospodarz, Grzegorz Aleksandrowicz, Tade­usz Szulc — Grochów, Aleksan­der Zaranek — Okęcie i Tomasz Jaroszyński — przedstawiciel Piaseczna Poza wymienionymi w skład komitetu weszli później Bronisław Romanowski, Stani­sław Maszner (Polonia), Feliks Zieliński (Ursus), Czesław Krug (Polonia), Władysław Borowiecki (Marymont). Obsadę sędziowską spotkań stanowili oprócz wyżej wymienionych inż. Gomuliński, Gutman, mec. Krukowski, inż. Maurin, Brzostek, Wiktorek, Buśkiewicz, Lazarewicz.

Duszą i motorem całej działal­ności był Tadeusz Szulc. Sprawo­wał on kierownictwo organiza­cyjne  całości rozgrywek.

Drugim wydarzeniem dość owocnym w skutki była również wilia w mieszkaniu Stanisława Masznera. Zebrali się tam czoło­wi piłkarze i działacze Polonii grający dotychczas w różnych klubach. Jednomyślnie uchwalo­no połączenie i powrót do starej tradycyjnej nazwy.

W ostatnich dniach roku 1941 zostały utworzone dobre podsta­wy do działalności w roku 1942.

 

 

WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU   (5)

ZA CENĘ ŻYCIA

Jest rok 1942. Po Pearl Harbour. Wojna rozciągnęła swe macki na wszystkie konty­nenty. Na olbrzymich przestrzeniach Związ­ku Rad — toczą się gigantyczne boje. Terror wzmagał się z każdym rokiem, liczba ofiar rosła w sposób zastraszający. A w sercu Polski — w Warszawie, gdzie opór był naj­większy i najsróższe represje — odbywały się regularne  mistrzostwa w  piłce nożnej.

Drukowane są regulaminy rozgrywek, wy­dawane komunikaty, zawiadomienia i posta­nowienia, odbywają się zebrania, kierujące­go tymi rozgrywkami komitetu. Wszystko tuż obok Niemców, wbrew ich zakazom i  rozporządzeniom.

Pracują w klubach ofiarni działacze. Na­rażają siebie, swoje rodziny, poświęcają tej sprawie cały swój wolny od zajęć czas i wy­siłki.

Ale zajrzyjmy na zakonspirowane boiska. Do walki o pierwszeństwo zakwalifikowano osiem zespołów wyróżniających się w po­przednich latach tak poziomem sportowym jak i organizacyjnym. Są nimi Błysk, Fala, Okęcie, Olimpia (poprzednio Grochów), Po­lonia, Piaseczno, Wir i Wawel.

Jedynym nowicjuszem w tym znanym już z poprzednich lat towarzystwie jest Wawel. Klub ten skupiał 18—20 letnich piłkarzy z okolic ulicy Górczewskiej. Tam właśnie dali się poznać z jak najlepszej strony m. in. Je­rzy Szularz, Zygmunt Ochmański i Fronczak, którzy po wojnie zasilili szeregi Polonii, w niemałej mierze przyczyniając się do zdo­bycia przez nią mistrzostwa Polski w 1946 roku. Dobry technicznie zespół, ciekawie i przyjemnie grający, okazał się w pełni godny  zaliczenia do warszawskiej  ligi.

Mecze o mistrzostwo są emocjonujące, gromadzą często nawet tysiące widzów. Większość z nich nie domyśla się nawet, że ogląda organizowane regularnie zawody. Czasem przerwie je jakaś pobliska akcja sa­botażowa, jak np. wielki pożar materiałów pędnych przy bocznicach kolejowych dwor­ca Wschodniego. Innym razem zawodnicy, zdążający na mecz na Okęciu, natkną się na teren obsadzony przez oddziały niemieckie, wpadną w zasadzkę. Kilku z nich uda się zbiec. Dwaj pozostali ukryją się w stercie zboża i poniosą męczeńską śmierć w pło­mieniach. Niemcy, bowiem bojąc się zbliżyć i sądząc, że mają do czynienia z partyzan­tami, podpalili zboże przy pomocy pocisków zapalających.

Walka o prymat toczy się pomiędzy „wielką  trójką”  —  Okęciem,   Olimpią   (Grochów) i Polonią.

Spotkania tych zespołów cieszą się naj­większym powodzeniem. Ich wysoki poziom, znane sprzed wojny nazwiska oraz wielu młodych obiecujących piłkarzy — odkryć okresu wojennego — oto atuty tych trzech drużyn. W ciągu dwóch lat, od 1940 roku, zaszły w nich pewne zmiany. A oto zawod­nicy:

Okęcie: bramkarze — Pisarski, Głowacki, obrońcy — Żbikowski (rozstrzelany), Napiór­kowski, pomocnicy — Czapski II, Sochan, Tokarski Napastnicy — Czapski I, Cymerman, Skaryszewski (rozstrzelany), Zbroja, Wypijewski.

Polonia: bramkarz — Lech. Obrońcy — Szczepaniak, Gierwatowski, Zieliński, po­mocnicy — Brzozowski. Wolańczyk, Labęda, Dzierzbicki (zginął w Oświęcimiu), napastni­cy — Odrowąż, Swicarz, Matusik, Twardo, (obaj zginęli w Oświęcimiu), Wożniak, Hauton, Stańczuk.

Olimpia — (Grochów) — bramkarze — Burkacki, Borucz, obrońcy — Tomasiewicz II, Ostrowski (zginął w Powstaniu), pomocnicy — Tomasiewicz I, Chybowski, Krzymowski, Gostawski I (zginął w Powstaniu). Napastni­cy — Izydorzak I II (zginął w obozie), Ostrowski II (zginął w Powstaniu), Szulc, Stańczuk, Szmoll. Wujek.

Jak widać Olimpia była drużyną 3 par bra­terskich. W innych klubach wyróżnili się:

w Fali — Komendarczyk, Tyszka, Plewicki, Burzyński;

w Błysku — L. Szczawiński, T. Borowiecki, L. Rylski;

w Wirze — L. Ciborowski. H. Skatulski, J.  Rutkowski;

w Piasecznie — Wąsiewicz I, Ruszkiewicz;

w Wawelu — wspomniani już wyżej J. Szularz I i Z. Ochmański, Syl. Nowakowski (zginął w Powstaniu);

w Koronie — A. i Z. Maruszkiewicze i Sosnowski.

Pierwsze miejsce przypadło Polonii. Poko­nała ona po niezwykle zaciętych spotkaniach Olimpię 1:0 i Okęcie 3:1. Jedyny punkt stra­ciła remisując niespodziewanie z Falą 2:2. Z resztą przeciwników poloniści rozprawili się bez trudu.

Na drugie miejsce typowano raczej zespół z Grochowa. Stało się inaczej. Okęcie nie­spodziewanie, acz zasłużenie, pokonało Olim­pię 3:1 i zdobyło wicemistrzowski tytuł.

Niespodziewanie dobrze wypadła Fala i debiutujący Wawel. Osłabiony licznymi stra­tami Błysk nie odegrał żadnej roli.

 

A oto końcowa tabela mistrzostw Warsza­wy w roku 1942:

Punkty      Bramki

1.  Polonia 13:1 25:6
2.  Okęcie 12:2 18:8
3.  Olimpia 10:4 21:6
4.  Fala 7:7 19:15
5.  Wir 6:8 12:13
6.  Wawel 6:8 15:17
7.  Piaseczno 2:12 6:29
8. Błysk 0:14 5:27

 

Mimo wielu przeszkód, obław, łapanek od­były się wszystkie zaplanowane mecze. Po­jawiły się duże talenty Borucza, Ochmań­skiego, Szularza. Z. Maraszkiewicza. Ponadto na boisku przy ulicy Podskarbińskiej odbyło się spotkanie reprezentacji prawobrzeżnej z lewobrzeżną, tzn. Warszawa — Praga, zakoń­czone wynikiem 1:1.

Drużyny wystąpiły w następujących skła­dach:

Warszawa: Lech, Zieliński, Gierwatowski (wszyscy Polonia), Szczawiński (Błysk), Brzo­zowski, Dzierzbicki (obaj Polonia), Czapski (Okęcie), Borowiecki (Błysk), Odrowąż, Matu­sik (obaj z Polonii), Ochmański (Wawel).

Praga:   Piętka   (Fala),   Burzyński   (Polonia, Tomasiewicz I (Grochów), Tyszko (Fala), To­masiewicz II, Kalinowski, Ostrowski II, Izydorzak   I   i   II   Szulc,   Gosławski   (wszyscy Grochów).

Zawody odbyły się z całym ceremoniałem. Debiutanci w reprezentacji stolicy — L. Szczawiński, T. Borowiecki i Z. Ochmański poddani tradycyjnemu obrzędowi „chrztu”. Był to już przedsmak spotkań międzymiasto­wych jakie zrealizowano w roku następnym.

 

Nie wiem czy organizatorzy, zawodnicy, wi­dzowie — zdawali sobie w pełni sprawę z doniosłości znaczenia rozgrywek. W ponurej atmosferze okupacji spełniały one ważną funkcję. Były dowodem prężności, nieugiętości ruchu sportowego, tężyzny młodzieży i wreszcie dostarczały tysiącom ludzi zdrowej rozrywki, tak potrzebnej nawet w najcięż­szych okresach życia. Małą tego ilustracją może służyć  i osobiste wspomnienie autora.

Podczas jednego z meczów podszedł do mnie jeden z kolegów i przedstawił mi to­warzyszącego mu masywnie zbudowanego młodego mężczyznę w wieku około 20 lat. Uścisk dłoni. Poznaliśmy się. Wówczas jego nazwisko niewiele mi mówiło. Był to Zdzi­sław Poradzki — „Kruszynka” — późniejszy bohater zamachu na Kutscherę, uczestnik wielu brawurowych akcji „Parasola”. Bywał dość często na naszych zawodach.

W kilka minut później na tym samym boisku poeta i kolega klubowy Wojtek Men­cel poznał mnie ze swoim towarzyszem. Średniego wzrostu, chłopięcej budowy, o poważnej fizjognomii Tadeusz Borowski, poe­ta prozaik, publicysta, jeden z najzdolniej­szych pisarzy młodego pokolenia, tragicznie i przedwcześnie zmarły, autor „Pożegnania z Marią” i „Gdziekolwiek ziemia”. Chodził on na mecze, nie tylko, lecz i sam grywał w piłkę na pozycji bramkarza, próbując z powodzeniem swych umiejętności w tym za­kresie.

Tak więc na meczach piłkarskich szukali wytchnienia najdzielniejsi bojownicy zbroj­nej walki z hitleryzmem i wielkie talenty naszej literatury. W kilka miesięcy potem z Tadeuszem Borowskim spotkaliśmy się po­nownie… w Oświecimiu-Brzezince w „prze­klętym, zapomnianym przez Boga dnie pie­kła” — jak pisał inny poeta.

 

 

WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU (6)

ZA CENĘ ŻYCIA

Po klęsce stalingradzkiej okupant wzmógł w 1943 r. jeszcze bardziej swój ter­ror. Polska podziemna znalazła się na pierwszej linii frontu. Pomimo to ludziom żyjącym w tak trudnych warunkach nie brakowało energii nie tyl­ko do nauki i udziału w nielegalnym życiu kultu­ralnym, ale nawet do uprawiania sportu.

Rozgrywki o mistrzostwo Warszawy w piłce nożnej są więc kontynuowane. W szeregach poszczegól­nych drużyn coraz więcej tworzy się bolesnych luk. Olbrzymia większość czyn­nych piłkarzy jest bezpo­średnio zaangażowana w zbrojnej walce z okupan­tem. Giną w walce z bro­nią w ręku, w więzieniach, obozach. Nie ma zespołu, który nie poniósłby strat.

Biorąc pod uwagę ciężką sytuację konspiracyjną, Warszawski Okręgowy Związek Piłki Nożnej przeniósł rozgrywki nie­mal wyłącznie na peryferie stolicy i do miejscowości podwarszawskich.

Grano więc w Warsza­wie głównie na boiskach przy ul. Podskarbińskiej, przy ul. Opaczewskiej, na Kole, oraz w Piasecznie, Mirkowie, Zabieńcu, Je­ziornie, Błoniu.

W tym miejscu musi się niewątpliwie nasunąć re­fleksja. Czy możliwe jest, że Niemcy o tych meczach nic nie wiedzieli? Były one dobrze zakonspirowane — to prawda. Ale jakieś wieści o nich musiały do­cierać do odpowiednich komórek gestapo. Z pew­nością jednak nie przy­puszczali oni, że odbywa­ją się regularne mecze o mistrzostwo Warszawy. Są­dzili, że od czasu do cza­su grają niezorganizowane grupy młodzieży. Nie przywiązywali do tego większej wagi — mieli na wokandzie ważniejsze sprawy.

— Jak będą kopać piłkę, to nie będą się zajmować strzelaniem do nas — my­śleli zapewne. Jak bardzo się mylili…

Mecze towarzyskie za­częto rozgrywać już w po­łowie marca. W lokalu Stanisława Masznera przy ul. Ptasiej, opodal Hali Mi­rowskiej, odbywały się ze­brania WOZPN, wyznaczano terminarz spotkań mistrzowskich, obsadę sę­dziowską, ustalano regula­min.

Nim ruszyły rozgrywki o mistrzostwo syreniego gro­du, doszło do międzymia­stowego spotkania Kraków — Warszawa. W tym tak ciężkim okresie piłkarze serca Polski zaprosili do siebie reprezentację pod­wawelskiego grodu. Wysto­sowano list podpisany przez kilkadziesiąt osób. Krakowianie przyjęli pro­pozycję. W międzyczasie w warszawskim getto wy­buchło powstanie.Wzmożono represje, urządzano systematyczne rewizje w pociągach jadących do Warszawy. Chciano za wszelką cenę odciąć dosta­wę broni do niszczonej miotaczami płomieni i mi­nami reduty dowodzonej przez Anielewicza.

W tej sytuacji nie można się dziwić, że niektórzy piłkarze krakowscy” wy­znaczeni do reprezentacji odmówili. Nie zabrakło jednak w grodzie Kraka i Wandy odważnych. Rano w Wielką Sobotę, dnia 24 kwietnia, kilkunastu mło­dych krakusów wyjechało na to historyczne, dziś mo­żna tak je bez przesady nazwać, spotkanie.

Po szczęśliwym przejściu przez łapanki i obławy krakowska armada przy­była do Piaseczna.

Początkowo mecz miał się odbyć w Warszawie przy ul. Podskarbińskiej. Wobec wprowadzenia w stolicy stanu oblężenia — było to jednak zbyt ryzy­kowne. Zdecydowano spot­kanie rozegrać w Piasecz­nie. W pierwszy dzień Świąt odbył się tam wstęp­ny mecz gości z reprezen­tacją tego miasta zasiloną piłkarzami stolicy, zakoń­czony zwycięstwem kraku­sów 3:1.

Zasadniczy mecz odbył się nazajutrz.

Od wczesnego ranka ko­leją, kolejką, autobusem, na rowerach, przyjeżdżały tłumy wtajemniczonych warszawiaków.

Kilka tysięcy widzów zebranych wokół skromne­go boiska nad Jeziorka po­witało huraganem braw jedenastkę gości ubraną w tradycyjne biało – niebies­kie kostiumy    z   herbem Krakowa na piersiach. Za chwilę w biało-czarnych dresach Polonii wbiegła reprezentacja Warszawy. Wielu widzów dziwnie dłu­go manipulowało przy oczach…

Nic dziwnego. Był to czwarty rok okupacji. Ty­le się już przeżyło… A jesz­cze więcej i cięższych chwil miało dopiero nadejść…

Przed sędzią panem Bro­nisławem Romanowskim zespoły ustawiły się w na­stępujących składach:

Kraków — Gołębiowski (Groble); Serafin (Cracovia) Sochacki (Kazimierz); Mordarski (Juvenia) Kono­pek (Zwierzyniecki) Waśko (Wisła); Giergiel, Gracz. Artur (Wisła) Cholewa, Ci­sowski (AKS).

Warszawa — Burkacki (Grochów); Szczepaniak, Gierwatowski (Polonia); Czapski II (Okęcie), Brzo­zowski, Zieliński (Polonia); Czapski I (Okęcie) Boro­wiecki (Marymont) Odro­wąż, Swicarz (Polonia) Ochmański (Wawel).

Nieco więcej z gry miał lepszy technicznie zespół gości. Do przerwy prowa­dzili oni 1:0 ze strzału Giergiela. W drugiej poło­wie spotkania inicjatywę przejęła Warszawa. Na 10 minut przed końcem Czap­ski I wyrównał z rzutu wolnego.

Po meczu obydwa zespo­ły zasiadły przy suto za­stawionym stole wielka­nocnym w gościnnym lo­kalu prezesa KS Piasecz no pana Tomasza Jaroszyńskiego — niezwykle zasłużonego działacza WOZPN w okresie okupa­cji.

W składach obydwu dru­żyn aż rojno było od słyn­nych w świecie piłkarskim nazwisk. Przed wojną grali w reprezentacji Pol­ski Szczepaniak i Artur. Po wojnie przywdziewali ko­szulkę z orłem na pier­siach Gracz, Mordarski, Waśko, Serafin, Giergiel z Krakowa oraz Szczepa­niak, Brzozowski. Swicarz i Ochmański z Warszawy. Samo to zestawienie mówi o randze i klasie spotka­nia. Ale ten mecz miał zna­czenie nie tylko sportowe…

 

WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU (7)

ZA CENĘ ŻYCIA

W następną niedzielę w dniu 2 maja rozpoczęły się mistrzostwa stolicy na rok 1943.

Wzięło w nich udział dziecięć zespołów, w tym trzy pozawarszawskie: Piaseczno, Gołków, Mirków. W miejsce rozwiązanego Błysku gra Marymont., który przejął część jego za­wodników, a zamiast Fali — Jutrzenka.

Klasę dla siebie stanowiła Polonia. W rozegranych spotkaniach straciła tylko jeden punkt,  remisując  z  Marymontem  3:3.

Drugie miejsce Piaseczna zdaje się być niespodzianką. Gdy jednak wyjaśnimy, że w szeregach tej drużyny występowali piłka­rze krakowscy Bator, Mordarski, Serafin, Kapa, Cholewa i Giergiel — to staje się to zupełnie zrozumiałe.

Znacznie większą rewelacją było uplasowanie  się młodych zespołów Marymontu i Wawelu na trzecim i czwartym miejscu. Zeszłoroczni potentaci Olimpia i Okęcie za­jęli dopiero 5 i 6 miejsca. A oto końcowa tabela mistrzostw na rok  1943:

 

punkty bramki
1.  Polonia 17: 1 39:18
2.  Piaseczno 14:4 42:20
3.  Marymont 12:6 26:20
4.  Wawel 12:6 27:23
5.  Olimpia 11:7 29:22
6. Okęcie 10:8 22:17
7. Gołków 7:11 18:23
8.  Wir 6:11 18:12
9.  Jutrzenka 2:16 12:35
10. Mirków 1:17 10:34

 

Na tym nie zakończyła się bynajmniej lista klubów uczestniczących w konspiracyjnych  mistrzostwach. Ponadto rozgrywano turniej w klasie niższej tzw. podokręgu. Uczestniczyło w nim  20 drużyn podzielo­nych na dwie grupy.

A oto rezultaty:

GRUPA   I:

Punkty Bramki

  1. Huragan (Wołomin) 17:1  29:7
  2. Olimpia II (Grochów) 16:2  42:7
  3. Okęcie II 13:5  34:21

Dalsze miejsca zajęli: 4. Piaseczno II, 5. Warka, 6. Wir II, 7. Polonia II, 8. AKS Żoliborz, 9. Lauda, 10. Lot

GRUPA   II.

  1. Korona 16:2     35:5
  2. Ursus 13:3     29:5
  3. OKS Otwock 14:4     24:11

Dalsze miejsca: 4. Legionowo, 5. Iskra, 6. Karczew. 7. Junak. 8. Powiślanka, 9. Goł­ków II, 10. Pruszków.

W finałach o mistrzostwo podokręgu spotkały  się po trzy  najlepsze zespoły z obu grup.

A oto wyniki finału:

1. Korona 10: 0 16: 3
2. Olimpia 7: 3 12: 9
3. Ursus 5: 5 11: 5
4. Huragan 4: 6 6:10
5. Okęcie   II 3: 7 8:11
6. OKS 0:10 1:16

 

Pierwsze trzy zespoły awansowały do pierwszej klasy. Rozgrywki nustrzawskie klasy wyższej zastały ukończone przy koń­cu czerwca; klasy niżej (podokręgu) w kilka tygodni później. Niezależnie od tego odbywało   się   wiele   spotkań   towarzyskich.

W Warszawie głównym „stadionem” by­ło boisko przy ul. Podskarbińskiej. Niejednokrotnie odbywały się tam 4 mecze pod rząd od godziny 10 do 18. Liczba widzów sięgała często 5 tysięcy. Sporo grano przy ulicy Opaczewskiej, gdzie były zbliżone warunki, tj. boisko ukryte wśród mieszkal­nych bloków, oraz „na prowincji”. Wyjaz­dy do miejscowości podwarszawskich połą­czone były z całodziennym pobytem na ło­nie natury w otoczeniu rodzin, żon, narzeczonych, kolegów i kibiców. Sporo mał­żeństw skojarzyło się dzięki tym meczowo-weekendowym eskapadom.

Należy podkreślić dużą ofiarność publicz­ności. Często z jej inicjatywy zbierano do­browolne – datki na sprzęt. Sypały się pieniądze, dzięki którym można było zakupić buty,  kostiumy, opłacić  przejazdy.

Te gościnne występy ,na wsi„, jak je wówczas nazywano, były jednak bardzo nie­bezpieczne. Dworce kolejowe były terenem obław. Akcje represyjne w miejscowościach podwarszawskich zdarzały  się coraz częś­ciej…

Pewnego razu drużyna Polonii jadąc na mecz do Milanówka. Zbierała się na Dwor­cu Głównym, który w pewnym momencie został otoczony przez Niemców. Niemal wszystkich znajdujących się w okolicy męż­czyzn zatrzymano, a następnie po kilkuna­stu dniach wywieziono do obozów. Niemal połowę zespołu czarnych koszul aresztowa­no. Kilku z nich udało się nazajutrz zwol­nić. Niestety nie wszystkich. M.in. Matasik i Dzierzbicki ponieśli śmierć w obozie Oświęcimskim. Mimo to mecz odbył się w zapowiadanym terminie. Po odjeździe Niem­ców, którym w dodatku kierownik Maszner wydarł  walizkę  ze  sprzętem, rozpierzchnięci piłkarze zebrali się ponownie i w mocno rezerwowym składzie pojechali do Mila­nówka, gdzie rozegrali mecz z miejscową drużyną.

Innym razem podczas meczu Wir — Mir­ków w Konstancinie, gdzie w pobliżu mieszkał gubernator dystryktu Warszawskiego dr Fischer, hitlerowcy urządzili łapankę na widzów i zawodników. Do uciekających strzelano. Zabito kilka osób. Piłkarze ucie­kali w kostiumach, bez ubrań.

Kiedy indziej znów: podczas akcji party­zanckiej i wykolejenia pociągu w okolicach Zalesia znany piłkarz krakowski Giergiel, jadący na mecz do Warszawy, został po­strzelony w obie nogi przez „Bahnsshutzów”.

Boleśnie i krwawo płacono za uprawianie umiłowanego sportu. Wyjazdy te tworzyły jednak braterską więź między piłkarzami, stanowiły nieliczne jaśniejsze chwile  pod­czas   koszmarnego czasu  okupacji.

Pamiętano o rocznicach, przy okazji których odbywały się czwórmecze. Zorganizowano tomieje jubileuszowe I5-lecia Okęcia, 10-lecia Jedności Żabieniec, 20-lecia Hu­raganu Wołomin. Obecnie tego typu obchody są wyśmiewane jako plaga narodo­wa. Wówczas, niezałeżnie od meczów, uro­czystości te były piękną formą współżycia sportowców.

O wielkich wartościach wychowawczych sportu pisano już sporo, ciągle jeszcze jed­nak są one za mało doceniane. Cechy psy­chiczne i fizyczne, które sport wyrabia, są w pewnych warunkach życia wprost nie­ocenione.

W czasie powstania w getto grupy dzia­łaczy sportowych pomagały bojownikom żydowskim, przesyłając im broń, lekarstwa, żywność. W końcowej fazie walk działacze ci zaproponowali swemu koledze sportowe­mu, Dawidowi Tytelmanowi, członkowi Związku Robotniczych Stowarzyszeń Sportowych, v.-prezesowi ŻKS Gwiazda, wyjście kana­łami poza teren getta. Ich możliwości były ograniczone do przyjęcia i zakwaterowania kilku, najwyżej kilkunastu osób dziennie. Tytelman odkładał z dnia na dzień swoje wyjście. Wyszukiwał dziesiątki osób, któ­rym dawał pierwszeństwo przed sobą. Nie pomagały ostre protesty kolegów z „aryjskiej” strony, chcących ratować cenionego działacza. Miał on zawsze na to odpowiedź: „A ci, których wam przeazuję to gorsi ode mnie, co?”. I znów wymieniał dziesiątki nazwisk osób, które trzeba było ocalić. „Ja zdąże, nie mogę tu nikogo z moich zosta­wić”. Nie zdążył, zginał bohatersko jak ka­pitan tonącego okrętu.

 

 

WARSZAWSKI SPORT W PODZIEMIU   (8)

ZA CENĘ ŻYCIA

Znakomity piłkarz i świetny znawca piłkarstwa, kapitan związkowy P2PN sprzed wojny — Józef Kałuża — pozornie nie udzie­lał się w życiu sportowym w okresie okupacji. Lecz gdyby gestapo wnikliwie zba­dało treść listów przychodzących do niego z terenów „Grossdeutschland”, to odkryło­by nie lada rewelację: przedwojenni reprezen­tanci Polski — Ślązacy wcieleni do Wehr­machtu, przesyłali swemu kapitanowi rapor­ty odnośnie zachowania się i godności naro­dowej   poszczególnych   piłkarzy.

Polak przebywający w Warszawie w towarzy­stwie żołnierza Wehrmachtu budził co najmniej uprzedzenia. Znikłoby ono natychmiast, gdyby sie dowiedziano, że pod mundurem feldgrau bije polskie serce byłego reprezentacyjnego piłkarza, który odwiedza swych warszawskich kolegów, do­starcza im broni. Czasem przyprowadzi ze sobą jakiegoś uczciwego Niemca-antyhitlerowca, aby się mógł dowiedzieć od nich o przerażających, niewiarygodnych   zbrodniach   swych   rodaków.

Kilku z nich dla swobody poruszania się i niekrępowania otoczenia przebierało się u znajomych w   cywilne  garnitury.

Hala Mirowska, gdzie w okresie powojennym byliśmy świadkami wielu wielkich triumfów naszego sportu – w lecie 1943 roku widziała nie­codzienny wówczas obrazek. Wśród rzędów stra­ganów, budek, stoisk – uciekał klucząc lotnik Luftwaffe goniony przez kilku Polaków. Działo się to w biały dzień, w samym środku miasta, „wypełnionego kllkudziesięciotysięczną załogą nie­miecka. Tylko, że ci ścigający nie chcieli wcale skrzywdzić uciekającego. Wprost przeciwnie, chcieli go ochronić przed niebezpieczeństwem. Sytuacja zakrawająca na groteskę, a bynajmniej nie śmieszna. Otóż chodziło o przedwojennego reprezenianta Polski, Ślązaka ERWINA NYCA, któ­ry grywał przed wojną przez kilka lat w Po­lonii. Zmuszony do służby w armii niemieckiej, wykorzystywał każda okazję przyjazdu do War­szawy; aby odwiedzie swych kolegów klubowych. Wówczas, na przyjęciu u jednego z polonistów, po wypiciu kilku kieliszków alkoholu, pod wpły­wem zasłyszanych wieści o niemieckich okru­cieństwach, wybiegł wykrzykując antyhitlerowskie hasła, o kilkadziesiąt metrów dalej stały poste­runki gestapo i Schutzpolizei. O nieszczęście nie było trudno. W każdym razie możemy czytelników zapewnić, ze ta polska łapanka się udała. Ucie­kinier w mieszkaniu kolegów musiał poczekać aż do   uspokojenia.

Inny Ślązak, również były reprezentacyjny pił­karz KAROL KOSSOK, służąc w Wehrmachcie Pomagał swym warszawskim kolegom przywożąc  im żywność, buty. Czasem przyjeżdżał za znajo­mymi Niemcami – wojskowymi, którym tłu­maczył opowieści o zbrodniach, popełnianych przez  brunatny  faszyzm.

Jak widzimy, tematów wystarczyłoby na niejeden   film.

Tymczasem sytuacja staje się coraz bar­dziej ponura. Rozpoczętą w sierpniu je­sienną rundę mistrzostw trzeba było przer­wać po pięciu tygodniach. Terror przybrał najbardziej bestialskie i przerażające roz­miary. We wszystkich dzielnicach miasta odbywały się masowe egzekucje. Na oczach przechodniów rozstrzeliwano męczenników z zagipsowanymi ustami, z rękami związa­nymi   kolczastym   drutem.

Wznowiono je na wiosnę 1944 roku. Po za­bójstwie Kutschery, inicjatora metody za­straszania publicznymi egzekucjami, zanie­chano tej formy represji. Zbliżał się front. Większość zawodników i działaczy była czynna w organizacjach podziemnych. Mimo to odbywa się  wiosenna tura rozgrywek. Nie brała  w  nich   udziału  Polonia.

Po trzech latach przerwy widzimy znów K.S. Grochów. Jest to nowa nazwa zeszło­rocznej drużyny Olimpii. Natomiast jej dru­ga drużyna, która awansowała, została przy starym szyldzie. Supremacja Grochowa jest bezsporna. Na półmetku po dziewięciu grach stracił on tylko jeden punkt i prowadzi ma­jąc imponujący stosunek punktów 17:1 i bramek 47:10 przed Koroną 14:4 — 24:11, Wawelem, Olimpią, Ursusem, Jutrzenką, Piasecznem, Falą, Okęciem i Wirem.

W tym czasie na terenie okręgu warszaw­skiego przejawia aktywną działalność ponad 50 drużyn. Wiele klubów posiada zespoły ju­niorów,  którymi  opiekują się starsi koledzy.

Tuż przed Powstaniem wielu traktuje grę w piłkę jako środek do uspokojenia napię­tych do ostatecznych granic nerwów.

Utalentowany napastnik Okęcia — Henryk Skaryszewski   – został   ujęty  w  ulicznej   łapance i miał był wywieziony do obozu. Z transportu udało mu się uciec — za kilka dni grał mecz. Po kilku tygodniach ujęty wraz z dworna innymi kolegami z bronią w ręku w lasach koło Celestynowa. Obaj jego towarzysze zostali rozstrzelani. On uciekł podczas egzekucji. Działo się to w sobotni wieczór. Błądząc lasami dotarł w końcu do Warszawy pół żywy ze zmęczenia. Po kil­kugodzinnym odpoczynku zagrał w niedzie­lę mecz. — „Muszę grać, panie kierowniku, muszę grać, aby zapomnieć” — mówił, gdy nie chciano go uwzględnić w składzie zespo­łu. Zagrał. Strzelił dwie bramki. Za kilka tygodni przegrał swój ostatni mecz. Tym razem o życie. Ujęty z bronią w ręku zo­stał po potwornym zmasakrowaniu rozstrze­lany.

Nadszedł  dzień  1 sierpnia   1944  roku.

Piłkarze zmieniają swe przydziały. Z Gro­chowa, Olimpii, Okęcia, Marymontu, Polo­nii, Korony. Wawelu, Wiru, Ursusa, Błysku, Lechii i innych — dostają skierowania do innego rodzaju ugrupowań. W miejsce ry­walizacji sportowej — walka o śmierć i ży­cie.

Nie   oszczędzali   siebie   uczestnicy   konspiracyjnych meczów. Niezwykle długa jest też lista strat. Z samej tylko czołówki okręgu zginęło ponad kilkadziesiąt osób. Ogółem li­sta strat obejmuje kilkaset nazwisk.

Zawodnicy i działacze, którym dane było przeżyć, natychmiast po wyzwoleniu zabrali się do odbudowy warszawskiego piłkarstwa. Trudno nie podziwiać tych ludzi, ich ener­gii, niezłomności, wytrwałości. Potracili naj­bliższych, mieszkania, całe mienie — wra­cali z obozów, z wygnania. Zaczynali życie od nowa, a mimo to znaleźli czas, aby w mieście-rumowisku — wbrew wszelkiej lo­gice — tworzyć kluby, organizować na nowo rozgrywki.

Czyż nie był fascynującym wydarzeniem pierwszy mecz rozegrany w oswobodzonej Warszawie  już  w  marcu 1945 roku?

A czyż nie najpiękniejszą nagrodą za kil­kuletnie, bohaterskie wysiłki, narażanie się — było zdobycie przez warszawską Polonię pierwszego powojennego mistrzostwa Polski w piłce nożnej w 1946 roku? Po raz pierw­szy w dziejach naszego futbolu tytuł zawę­drował do stolicy…

Naprawdę, trudno  o piękniejszy akord.

 

 

PIŁKA NOŻNA W OKUPOWANEJ WARSZAWIE – wspomnienia Czesława Pawłowskiego

Pan Czesław Pawłowski, warszawiak, urodzony na Woli, praktykant tokarski u Lilpopa, gdy zaczęła się okupacja miał 20 lat. Był zamiłowanym piłkarzem i tak jak wielu jego kolegów – nie miał zamiaru rezygnować z gry w piłkę. Oto jak wspomina ruch piłkarskich w Warszawie i w okolicy w tamtych latach.

W piłkę nożną w zasadzie nie przestaliśmy grać nigdy, a rozgrywki zaczęły się w 1941 roku – najpierw na Polu Mokotowskim i na boisku „Orła” na Grochowie. Mecze rozgrywaliśmy zorganizowani w klubach. Grałem w „Wawelu”, do którego należeli piłkarze z przedwojennych wolskich klubów: „Orkanu”, „Skry” i „Ursusa”. Założycielem okupacyjnego „Wawelu” był zawodnik Sylwester Nowakowski. Grali w tym klubie m.in. Ochmański, Szularzowie I i II, Rusek i Celejewski ze „Skry”, Kołodziejski z „Orkanu” i Rydel ze świetnie zapowiadającego się przed wojną „Ursusa”. Była też drużyna „Czarnych”, do której należeli gracze przedwojennej „Polonii”: Odrowąż, Gierwatowski, Woźnicai Brzozowski oraz gracze z CKWS.

Nie przestały funkcjonować kluby piłkarskie „Grochów” i „Korona”. Wiem również, że działał klub w Milanówku. Tu ciekawa historia – w Piasecznie prosperował wtedy rozmiłowany w piłce nożnej resteurator, który organizował rozgrywki piłkarskie. A ponieważ nie było tam dobrej drużyny, ściągał na własny koszt – płacił za przejazd i żywił – zawodników z innych miast, nawet z Krakowa, żeby grali pod firmą Piaseczna. Grali u niego m.in. Giergiel, Rupa, Serafin i Madejski. To z nimi przegrał 1 czerwca 1944 roku „Wawel” stosunkiem bramek 1:7.

Pamiętam też, że były rozgrywane na Grochowie mecze z Krakowem.

Teraz po latach wydaje mi się, że nie zdawaliśmy sobie w pełni sprawy z niebezpieczeństwa. Boiska były rozgrodzone i przychodziło wielu kibiców. Liczyliśmy, że zawczasu ostrzegą nas przed niebezpieczeństwem – i trzeba powiedzieć, że zawsze się udawało. Nieszczęście przyszło w innych okolicznościach. Nie pamiętam roku – jechaliśmy na mecz do Milanówka i na dworcu w Warszawie zrobili łapankę. Jednego z nas – Matusiaka – wzięli. Zginął w którymś z obozów.

Im dłużej trwała okupacja, tym trudniej było żyć i niebezpieczniej grać. Nasze rozgrywki trwały do wiosny 1944 roku, potem nie było już do sportu głowy.